Artykuły

Uwierzyć w Szekspira

Kulisy kryją czarne prostokąty, w głębi biały horyzont. Podłogą sceny jest podest, jakby pagórek z jasnych, lśniących kamieni. Przypomina to nieco Weronę z Romea i Julii Zeffirellego, owe rozpalone oślepiającym słońcem zaułki, po których Romeo wodził bandę swoich przyjaciół. Inspiracja szlachetna, tyle że po takim teatralnym bruku trudno się poruszać, a co dopiero pojedynkować, choć aktorzy z pełnym determinacji poświęceniem walczą z tym, bardzo okrutnym, scenograficznym pomysłem. I to jest pierwsze nieszczęście przedstawienia.

Na ścianie horyzontu ktoś napisze węglem “Monteki psy”; ktoś inny narysuje szubienicę dla Capulettich. Trzy pierwsze sceny rozgrywane są dowcipnie, szybko, dynamicznie; aktorzy, bawią się komiczną grą słów — ulubionym i świetnym chwytem szekspirowskich przekładów Barańczaka. Już wiemy. Będzie więc nie renesansowe, nie romantycznie, ale nowocześnie, czyli ponadczasowo. Całkiem zresztą słusznie. Romeo i Julia jest, jak powszechnie wiadomo, tragedią miłości, dramatycznie poplątanej przez nierozumnych, zaciekłych ludzi i przypadki fatalnego losu.

Młodzi kochają się od wieków. Podobnie, choć nie tak samo. Bywa i tak, że wybierają samobójczą śmierć, gdyż poza miłością świat dla nich nie istnieje. Czasami czytamy o tym w gazetach. Rzecz jednak w tym, że aby zagrać Romea i Julię nie wystarczy opowiedzieć fabułkę, mniej lub bardziej sprawnie. Jest ona bowiem znana, prosta i zamknąć ją można w jednym zdaniu, bez uruchamiania skomplikowanej, teatralnej machiny i przeganiania aktorów po kocich łbach.

Drugie nieszczęście przedstawienia zaczyna się już w połowie pierwszego aktu, od balu u Capulettich i spotkania Romea z Julią. Wszystkie ich sceny zostają bowiem wypowiedziane raczej niż grane, choć reżyser starał się je ubarwić pomysłami i sytuacjami zastępującymi skutecznie tekst. Jakby nie wierzył w swoich aktorów, a — co gorsza — nie ufał Szekspirowi, lękając się, że stary mistrz zanudzi nas śmiertelnie. Wiele tu pomysłów i rozwiązań niedorzecznych i nieudolnych, jak na przykład Julia spuszczona na sznurkach w jakiejś skrzynce do sceny balkonowej. A szkoda.

Bogactwem Teatru Ludowego jest młodzież, zdolna, nie znudzona jeszcze zawodowo, pełna zapału i dobrej woli. Wiemy o tym z poprzednich przedstawień. Piotr Urbaniak był już przecież świetnym i zabawnym Petrucchiem w Poskromieniu złośnicy. Jako Romeo jest bezbarwny i wyraźnie zagubiony. Julię gra Dominika Bednarczyk, studentka UJ, wybrana do tej roli drogą konkursu. Nie wątpię, że była najlepsza wśród setek amatorek.

Tak naprawdę podobał mi się tylko Roman Gancarczyk jako Markucjo. Inteligentny, beztroski, rozbrykany, a przecież od początku jakby . naznaczony piętnem śmierci. Gancarczyk przejmująco i prawdziwie mówi piękny monolog o Mab, królowej wróżek, która nawiedza nocą ludzi, dręcząc ich snami, które są tylko płodem wyobraźni. Może więc, gdyby wyrzucić ten nieszczęsny, bulwowaty podest, zawierzyć aktorom, poddać im barwy i komplikacje postaci, a przede wszystkim dopuścić do głosu Szekspira, skoro już się go wystawią mielibyśmy przyzwoite przedstawienie Romea i Julii… Kto wie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji