Artykuły

Barańczak się rozpycha

Szarża Barańczaka

Po zasłużonych sukcesach Poskromienia złośnicy w Tea­trze Ludowym i Snu nocy let­niej w Starym, przyszła kolej na Romea i Julię. Kolejne tłu­maczenie Stanisława Barańcza­ka miało być, obok Julii z kon­kursu, jedną z największych atrakcji nowohuckiej premiery. I było. Publiczność dosłownie po­kładała się ze śmiechu wysłu­chując popisów ekwilibrystyki słownej tłumacza. Barańczak nie popuścił żadnemu dowcipo­wi Shakespeare’a, a nawet spo­ro dodał od siebie. W efekcie w niejednym momencie miało się wrażenie, że to premiera najnow­szej sztuki polskiego mistrza ka­lamburu, który oparł swój utwór na dziele jakiegoś zmar­łego przed trzystu laty Anglika. W partiach lirycznych było ra­czej tak sobie. Wiele finezji, ma­ło poezji.

Orzechowski potrząsa

Reżyser spektaklu poszedł za ciosem. Postanowił uwypuklić trzeci wymiar „przesłodzone­go” ponoć do tej pory przez ro­mantyczne interpretacje dra­matu. Niewtajemniczonych in­formuję, że ten trzeci wymiar to wymiar erotyczny i naturalistyczny. Choć jestem pomny na za­warte w programie ostrzeżenie, iż mogę zostać nazwany „ciot­ką” teatru, to przecież nie od­mówię sobie uwagi, że pokazanie Romea truchtającego z opu­szczonymi spodniami zaraz po najpiękniejszej lirycznej scenie tragedii jest tanim grepsem, który, wzbogacając wymiar trzeci, niszczy dwa pozostałe. I tak jest ciągle w spektaklu Orzechowskiego — sceny grotes­kowe bądź naturalistyczne przytłaczają wszystko to, co zo­stało uplecione przez reżysera nieco delikatniejszą nicią. Do wytworzenia atmosfery lirycznej tajemnicy nie wystarczy wszak­że włączenie urządzeń pogłoso­wych. Do przedstawienia trage­dii nie wystarczy grób.

Co jest grane?

„Monteki psy. Capuletti psy” — takie napisy pojawiają się na początku przedstawienia na tea­tralnym murze. Spektakl z zało­żenia jest więc zadziorny, jego pomysł oparto na odwołaniu się do wrażliwości młodych ludzi. Julia nie ma fascynować profes­jonalnym aktorstwem. Przeciw­nie: ma być dla swych rówieś­ników przekonywająca właśnie dlatego, że nie jest żadną tam zawodową komediantką, ale zwykłą dziewczyną. Zdając so­bie sprawę z takich założeń, tru­dno przykładać estetyczną mia­rę do każdego elementu widowi­ska. A do jednego przecież war­to.

Bardzo dobra, „teatralna", jest scenografia Elżbiety Krywszy. Na początku działa tylko jako delikatna antycypacja te­go, co ma nastąpić, czarne pros­tokąty parawanów stoją po bo­kach, luźnym rzędem, pozosta­wiając szansę ucieczki i całą pu­stą przestrzeń do gry. Na końcu dopiero same zagrają, wyzna­czając wraz z opuszczoną trzecią ścianą terytorium grobu. Taka „uboga" scenografia siłą rzeczy kieruje uwagę widza na akto­rów, którzy mają szansę na „bezszumowe” pokazanie swo­jego kunsztu. W Romeo i Julii Orzechowskiego skorzystało z tej szansy tylko dwóch: zadzior­ny, pełen witalności i komicznej siły Roman Gancarczyk (Merkucjo) oraz jedyny chyba, który potrafił do tego widowiska prze­mycić odrobinę czystej poezji: Piotr Urbaniak (Romeo). Myślę, że jak na ambitne szekspiroburcze dzieło Orzechowskiego i Ba­rańczaka to i tak niemało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji