Artykuły

Być i bić

Oficer śledczy: To gady. Jeśli mam zapisane w gwiazdach, że pe­wnego dnia będę napadnięty, mod­liłbym się, żeby to zrobili dorośli ban­dyci. Taki wyciszy mnie i ukradnie port­fel, a ja będę żył – albo fachowo zabije. Te wściekłe zwierzęta biją bez granic i opa­miętania. Nie potrafią przestać. Morder­stwo to dla skina nie cel, ale wypadek przy pracy.

Dyrektor teatru: Przychodzi do mnie ulubiony skin i zaleca się – wiem, że się czuli: dyrektorciu kochany, pobijemy się? Ja mu na to: Jesteś napity, położę cię jedną ręką i będziesz miał żal. On: Nie szkodzi, szefie, mam nóż dla wyrówna­nia szans. Ja: Człowieku, masz pojęcie – nóż trafi w serce, trup, krew, zabójst­wo. Będziesz płakał i będzie ci przykro. On otwiera na mnie naiwne oczy – nie pomyślał. Dopiero dzięki moim słowom coś zobaczył. Są kalekami. Nie mają żadnej wyobraźni.

Prokurator: Skini, którzy kilka tygo­dni temu napadli w Krakowie na Nie­mców, zachowują się rozmaicie. Jedni wciąż są butni, inni popękali i sypią kolegów. Ale najciekawiej zachowuje się ten, który zabił człowieka. Uważa, że to niemożliwe, aby zabił, skoro nie chciał. To nie on. Nóż zabił.

Nadinspektor policji: Od małego oglądają na wideo najbrutalniejsze policyjne filmy. Krew to farba, trup kładzie się pokotem, ale nieprawdziwy. Polic­jant skopany tak, że czołg by nie wy­trzymał, wstaje, otrzepuje się i dalej goni złodzieja, w mózgu po jakimś czasie powstaje mieszanka rzeczywistości i fil­mów – i jednego od drugiego nie da się odróżnić. Zdaje się im, że ofiara wstanie, uśmiechnie i pójdzie na noc do dziew­czyny.

Rodzice nowohuckich zabójców Nie­mca: To nie moje dziecko. Takie spokoj­ne, ciche. Telewizję tylko by oglądał. Jaki skin? My nawet nie wiemy, co to ten skin.

Psycholog: Skin nosi kompleks odrzu­conego dziecka. Rodziców boi się albo nimi pogardza. Ale w domu już się przy­stosował. Tam nie walczy – siedzi cicho i w milczeniu nienawidzi. Miłości, opar­cia, a także wyładowania nienawistnej agresji szuka w grupie. Jej przywódcę obiera za idola i ojca, ciche dziecko wy­chodzi z domu „poskinować” – i zmienia się w Mr. Hyde’a.

TRZECIE POKOLENIE

W Nowej Hucie dorasta trzecie pokole­nie. W centrum dożywa lat pierwsze, o którym śpiewało się piosenki i pisało reportaże, jak to bohaterowie w wan­nach hodują prosiaki. Ich dzieci, drugie pokolenie, w nowych osiedlach trzymają świnie w folii zgrzewnej, w plasterkach, a łazienki robią w różowo-szarym mar­murze, niechby były inne i lepsze niż ma szwagier lub brat. Polskie persy, za wit­ryną szkło.

Trzecie pokolenie w niedzielę opusz­cza domy w nowej Nowej Hucie i tu, na skwery, do starej jedzie „poskinować”. Nowe bloki są nudne i dawno podzielone na strefy wpływów. Tutaj są nadal tere­ny niczyje i sporne – strefa walki. A wrzaski tłumi knieja. Taki nowohucki las to las ardeński, gdzie role elfów i kró­lów pełnią punki i skinowie, i trochę od skinów starsi pijaczkowie, którzy nie pytają, czy ten, co z nimi leży – leży pobity czy tylko upity, bo wiedzą, że tu jak u Szekspira – wszystko może być. Kwadrat pomiędzy szkołą numer 5, teat­rem Ludowym, jeszcze jedną szkołą z jej boiskami jest miejscem wspania­łym, szczególnie dogodnym.

SZTUKA POD SPECJALNYM NADZOREM

Jerzy Fedorowicz: aktor Starego, wyczuł to od razu, kiedy go pierwszy raz przywieźli na nowe – noc, próżnia, prze­strzeń, światła wybite albo wygaszone i nic, i tylko prać, kto się nawinie – jeśli się nawinie.

W jego teatrze zespół rżnął w karty albo w ping-ponga, a czołowy amant schodził ze sceny tłumiąc ziewanie. Po­tem chyłkiem do samochodu, byle nie dostać po głowie na tym terenie bitew­nym punków i skinów. Widzowie trzy­mali się razem myśląc, że skini nie zaata­kują tłumu, ale co to za tłum, skoro teatr grał dla kilku, może kilkunastu widzów?

Z czasem sytuacja zaczęła się zmie­niać. Fedorowicz pracował, a to, co się działo na scenie, stopniowo napełniało widownię. Znowu przed teatrem parko­wały autobusy. Widzowie przyjeżdżali, ale nie mogli wyjechać. Opony, klamki, drzwi.

Premiery! Kiedy Fedorowicz ogląda swój filmowy pamiętnik, każdą scenę otwiera ten sam dźwięk: ujadanie poli­cyjnych psów. I noc: panowie mundu­rowi pod bronią, z pałkami i wilczurami otaczają teatr i stoją tak dwie godziny, póki teatr gra.

Sztuka pod specjalnym nadzorem? Chyba lepiej wyjść z honorem i zamknąć budę. A znowu – zamykać i żeby takie małe łamignaty, jemu, staremu oprycho­wi dały radę? Nie. I Fedorowicz poprosił policjantów, żeby zabrali „pieski” sprzed teatru. „Pan nas sam poprosi o ochronę. pan ryzykuje życiem ludzi”. Fedorowicz: „Nie będę ryzykował. Popro­szę skinów, żeby się z tego terenu wynieśli”. Policja w duchu: Cywilny idiota. To wi­dać. Bo Fedorowicz wygląda jak typowy intelektualista: szczupły okularnik.

Fedorowicz: Następnego dnia nie było ochrony. Wyszedłem przed teatr i zwró­ciłem się do lewej, skinowskiej strony lasku, a potem ku prawej, punkowskiej i poprosiłem, żeby jego mieszkańcy prze­nieśli swój wojenny teatr dalej od moje­go. Rzuciłem też, tak przed siebie, żeby ci, co tam na leżąco chlają podnieśli siedzenia – to nie jest miejsce do wylegi­wania i składowania butelek. Usłysza­łem: Jesteś zdrowo kopnięty, dyrektor­ciu. A niby co ci do nas? Powiedziałem: Niby nic. Tylko, że ten teatr to już ostat­nie oświetlone miejsce w okolicy. Jak go zdemolujecie, widzów wykurzycie, mnie zabijecie, nikt inny tu nie przyjdzie, za­mkną, wygaszą światła, a wtedy tylko ciemność. Tylko podarte szmaty i papie­ry, które wiatr będzie gonił po ulicach z takim dźwiękiem: wiu, wiu… Jak w we­sternach. Znacie? Znali. I chyba łatwe skojarzenie z filmowym obrazem kop­nęło martwą wyobraźnię skinów. Ale nie pijaków. Oni:
– No to co, dyrektorciu, niech wieje.
– Co? To, że twoje dziecko, jak je będziesz miał, poprosi pewnego dnia, żebyś mu opowiedział bajkę. A ty nie znasz bajek, bo i skąd. Ale będziesz się wstydził i szukał takich, co znają. A nas już wtedy nie będzie. Mruknięcie: Już mam w domu niemowlaka.

Wygrał. Ale nie dzięki sile argu­mentów, tylko temu czemuś w Fe­dorowiczu, co sprawia, że ludzie zwy­kle są po jego stronie. Pijacy przenie­śli się w inne rejony, punkowie ogło­sili teatr pokojowym terenem i – cud trwał. Tak konsekwentnie, że nawet teraz, kiedy po zabiciu Niemca Huta stała się nocą prawie policyjnym mias­tem, czworokąt teatru jest jedynym miejscem, przed którym nie świstają po­licyjne nyski.

W rewanżu Fedorowicz zaprosił ski­nów i punków do siebie. Grali musical o św. Franciszku. „Taki fajny, ciepły, pełen dzieci, śpiewu”. I mnóstwo poje­dynków. Skini oglądali, a Fedorowicz patrzył na nich, jak oglądają. I coś tam wypatrzył. W wyniku patrzenia spytał: A może byście mi pomogli także i na scenie? Bić się chyba potraficie, a scena­riusz Romea i Julii właśnie jest o takiej przedpotopowej wojnie punków ze ski­nami. Oni: może byśmy pomogli. I do dziś są przekonani, że to oni pomagają Fedorowiczowi.

Na próby zaczęło przychodzić ponad sześćdziesięciu, i to było coś, jeśli wie­rzyć policjantom, że Nowa Huta ma set­kę skinów. Bo kto jest, a kto nie jest skinem? Są tacy, co noszą skinowski mundurek, ale nie biją, inni mają łyse głowy, glany i faszyzujące poglądy, ale też nie biją, są też tacy, którzy wyglądają normalnie, a złapani po bitce mówią, że bili dla idei. Są też skini wyłącznie nie­dzielni…

REGUŁY WALKI

Grało dwudziestu, reszta patrzyła. Nie siedzieli bezczynnie. Każde miejsce po­bytu znakowali połamanymi krzesłami, w toaletach niedopałki trawy, smród trawy, pety gaszone o wykładzinę. Na­wet ognioodpornej gąbce dawali radę. Niszczyli i czekali, co Fedorowicz powie. Jasne, że wrzaśnie jak w domu. Wtedy by sobie poszli stąd i zabrali aktorów. Ale Fedorowicz nic im nie mówił. Więc jesz­cze poniszczyli, poprzeszkadzali, a po­tem przestali. Teraz fotele są całe i nawet dywany bez plam.

Ci, co grali, od razu przeżyli szok. Punki zobaczyły, że ich wspaniale ciała spięte agresją są do niczego, kiedy przy­chodzi do prawdziwej walki z aktywnym przeciwnikiem. Fedorowicz zaangażo­wał im do nauki bicia mistrza świata w kung-fu. Ten pokazywał reguły walk. Reguły? Oni nie będą niczego respek­tować. I wtedy padali ciężko na deski. Pękali. Wtedy przychodził Fedorowicz i dziwił się: godzinę, chłopie nie potrafisz poskakać? A ja tak na scenie muszę cały dzień. Czasem sam walczył z nimi i oka­zało się, że potrafi bardzo dotkliwie zbić. Podziękowanie za walkę. Ukłon wscho­dni, wzajemny punka i skina.

Z nauki wiersza skini wyszli już na pierwszej próbie. Drugiego dnia wrócili, jakby nigdy nic. W końcu, ile jest w świę­cie miejsc, gdzie im wolno podpalić ka­napę i gdzie ich chcą?

Pewnego dnia Fedorowicz z duszą na ramieniu postawił szlaban. Jego artysta przyszedł zaćpany i Fedorowicz nie do­puścił go do gry. „To nie żarty, bracie, są pojedynki, jest nóż, ty nie masz kontroli, zabijesz mi chłopaka. Idź, połaź po Hucie, wydobrzejesz, wrócisz normalnie”. Chwila napięcia, ale Fedorowicz wiedział, że nie ma specjalnego ryzyka – miał już resztę chłopaków za sobą. Od tego czasu ak­torzy sami pilnowali, aby nikt w transie nie wyłaził na scenę.

Byli za nim, bo właśnie ustalili pomię­dzy sobą, że „dyrektor jest sprawied­liwy”. Słowo „sprawiedliwy” dużo ozna­cza w filozofiach i skina, i punka. Fedoro­wicz: Jakże ja się muszę pilnować. Nie chlapnąć, nie obiecać czego na wyrost, bo oni ten świat traktują dosłownie, cał­kiem bez metafory.

Skiny z rodu Montekich, punki – Kapulettich starły się w tańcu „pogo”. Wrzask: „Kto zechce z nami zadrzeć, będzie musiał zadrżeć”. Nie markują ciosów. Taśma fil­mowa pokazuje, że na początku bitka była całkiem bez opamiętania, coraz go­rętsza, do amoku, a dwoje dorosłych, którzy ją wyreżyserowali, mieli nie w so­bie i nie w nich nadzieję, ale chyba w Bo­gu, że wszystko nie skończy się źle!

W NOCY COŚ JEST

Romeo jest punkiem, blond, różowy grzebień, ostatnia z trzech Julii – praw­dziwą skinerką. Kanciasta dziewczyna i chłopak, który zwiesza się na rękach z balkonu. Ale kiedy na scenie zostaje sama Julia i Romeo, sala milknie. Chci­wa cisza: „Od początku tak było. Zobacz­yli, jak można mówić do dziewczyny, że istnieje kod i język miłości”.

Szekspir kogoś wzrusza? Tak, ale nie cały. Niektóre sceny ogromnie ich bawią i dziś ojciec Laurenty (ksywa) na cmen­tarzu aż kręcił gębą, żeby nie płakać ze śmiechu. Może dlatego, że Romeo powie­dział mu dziś umierając, między wier­szami Szekspira: „I niech cię żaden skin nie dotknie”.

Bitwa przy Alei Solidarności trwała trzy minuty. Śmiertelny cios nożem za­dał jeden z młodszych chłopców.

– Przyszła wiadomość, że mają tam­tych, że to nie moi, nawet nikt z kolegów moich aktorów – mówi dyrektor.

Nóż Wieśka-Romea jest czarny, z wrę­bem. Wiesiek nie chciał go już nosić przy sobie. Przestał mu się podobać. Ale nóż był potrzebny. Tym nożem na scenie przebija się Julia. Wzięła go „Mamuśka” (ksywa dyrektor Machówny, nadana przez skinów) i umieściła go w torebce obok puderniczki. Tak powiozła nóż przez granice, do Niemiec.

Rodzice odebrali wtedy z teatru dwóch skinów. Teraz wyjeżdżać? Co za pomysł? Nadto niebezpieczne. Na puste miejsca wziął Fedorowicz obu swoich synów.

Po powrocie przyjechała telewizja z Niemiec i Japonii. Filmują finał.„Montechcio, bracie mój, podaj mi dłoń”.

– Wyżej ręce, wyżej. Jeszcze raz. No, nie opieprzać się, jeszcze. Tak się pracu­je dla telewizji. Uścisk, jeszcze raz. Monteki i Kapuletti, skinie, punku – pięć razy dłoń w dłoń. Dobra, jest. Zobaczą was Japończyki.

Wypluł ich teatr. Noc czarna. A w nocy coś jest.

Jerzy Fedorowicz ma teraz u drzwi długą kolejkę fachowców i autorytetów z różnych stron Zachodu. Proszą, aby jeździł i uczył, jak zrobić taki cud. A Fe­dorowicz mówi, że zwyczajnie: trzeba się najpierw urodzić ostrym chuliganem, po nowemu skinem, przeżyć 45 lat. Potem dostać rozwalony teatr…

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji