Teatralny serial
Telewizyjne seriale mają to do siebie, że przyciągają widzów niczym magnes pinezki. O określonej porze przed małym ekranem zasiadają całe rodziny, by pasjonować się dziejami bohaterów, których historie ciągną się niemiłosiernie z dnia na dzień. Kiedy w pierwszym odcinku pani X okaże się brzemienna, możemy być pewni, iż w 50 nastąpi rozwiązanie, a w 137 okaże się, iż ojcem szczęśliwie powitego potomka jest nie pan W — jak początkowo przypuszczano — lecz pan Y, który cudem ocalał z katastrofy samolotowej. Te nieprawdopodobne komplikacje nikomu nie przeszkadzają, a wręcz przeciwnie, powodują, iż widzowie z utęsknieniem czekają na kolejny odcinek.
Popularności Dynastii i tym podobnym tasiemcom pozazdrościł ostatnio Teatr Ludowy, inaugurując swoją działalność na scenie „Pod Ratuszem”, należącej niegdyś do świętej pamięci „Maszkarona”. Tamże Barbara Krasińska przygotowała pierwszy odcinek pierwszego w dziejach serialu kabaretowego, pod bezpretensjonalnym tytułem Pokochaj mnie.
Małgorzata Zwolińska przekształciła kameralną scenkę w krakowską kawiarnię, w której w noc sylwestrową 1945/46 spotykają się przedstawiciele — jak to w tych czasach bywało — różnych warstw społecznych. Przy jednym stoliku zasiada niegdysiejsza Dama z pretensjami (Agata Jakubik), Dziennikarz ze słusznej ideowo gazety (Tomasz Wysocki), Przeciętny. Obywatel (Piotr Piecha) poszukujący kitu do okien. Towarzystwo obsługuje Pan Jarek, czyli właściciel knajpy, który nie zawaha się stanąć przed starodawnym mikrofonem i zabawiać gości znanymi piosenkami.
Zresztą ich wykonanie jest najmocniejszą stroną spektaklu. Śpiewają je wszyscy aktorzy, każdy interpretując na własny sposób. Tajemnicza femme fatale (Marta Bizoń) prezentuje przedwojenne przeboje z powabem równym Ordonce, dwie zatrudnione w kawiarni panienki (niezwykle dziewczęca Katarzyna Krzanowska i Katarzyna Tlałka- Bryś) bawią ogromną vis comica, tworząc piosenkarski duet.
W powojenną rzeczywistość wkrada się siedzący na widowni Konferansjer (Andrzej Deskur), który z zakłopotaniem acz nie bez wdzięku wchodzi w świat swoich dziadków oraz bardzo śmieszny Piotr Pilitowski cytujący fragmenty z Pamfletu na siebie Tadeusza Konwickiego.
Między bohaterami nawiązują się romanse, rozkwitają nie spełnione miłości, których dalsze perypetie poznamy pewnie w kolejnym odcinku serialu „Pod nieznanym jeszcze tytułem”. Oczekuję na niego z niecierpliwością, gdyż pierwsza część miała tę zaletę, iż potrafiła zabawić i rozgrzać przemarzniętą publiczność. Mam nadzieję, iż autorzy następnych odcinków nic będą zmuszeni do nagrywania wybuchów śmiechu na taśmę magnetofonową i puszczania ich w odpowiednich momentach, co jest wyjątkowo głupim i denerwującym zwyczajem seriali amerykańskich.