Artykuły

Śmiechu warte

Po pierwszych trzydziestu minutach premierowego przedstawienia Poskromienia złośnicy w Teatrze Ludowym, mało kto zaryzykowałby opinię, że uczestniczy w wydarzeniu artystycznym. Albo może lepiej powiedzieć wprost: wyglądało na to, że ma być śmiesznie, a było nudnawo. Później stawało się coraz weselej, aż w końcu chór recenzentów musiał potwierdzić na piśmie sukces reżysera. „Musiał”, to jedyne właściwe słowo. Ponieważ nikt mnie nie upoważnił do pisania w imieniu chóru, powiem za siebie i za widzów, których zdołałem podpatrzyć.

Jakie środki przymusu zastosował wobec nas Jerzy Stuhr? Przede wszystkim: krótki dystans. Przedstawienie rozpoczął zaraz za wejściowymi drzwiami, następnie, oślepiając nas nawet nieco reflektorami, kazał podążyć za aktorami z foyer na scenę, tam też nie wypuścił nikogo spod kontroli. W pełnym świetle oglądaliśmy więc grających aktorów i widzów z naprzeciwka. Obnażając przed nami maszynerię teatralną kusił, byśmy zrewanżowali się tym samym i pokazali swoje nieskrępowane reakcje. Po chwili wyczekiwania zorientowaliśmy się, że to pułapka. Wytrawny gracz w pomidora rozśmieszał nas dopóty, dopóki nie wybuchneliśmy sardonicznym śmiechem, a wtedy było nam już wszystko jedno, wszakże i tak przegraliśmy. Od tego momentu godziliśmy się na każdy żart i każdą zastosowaną w przedstawieniu konwencję: cieszyły nas opuszczone i podnoszone na sznurach konie, chwyty przeniesione z teatru instrumentalnego i komedii dell’arte, stoły zastawione sztucznymi owocami, przebieranki i rozbieranki… Rozśmieszony człowiek honoru jest dyskretny i nie wypomina rozśmieszającemu, że czasem łechtał go poniżej pasa. Zresztą, czy Szekspir tego nie robił? Przesadą byłoby mówić, ze autora mało śmiesznych komedyjek ze Stratfordu rodem, uratował dopiero teatralny geniusz znad Wisły. Z drugiej strony, trudno nie zgodzić się z opinią, że do tego by ożyć znowu na polskiej scenie komediowej, Szekspir w równej mierze potrzebuje tłumaczy pokroju Barańczaka, co reżyserów z dozą szaleństwa równą tej, jaką obdarzony jest Jerzy Stuhr. Reżyser dostał od Barańczaka nowy przekład, specjalnie na tę premierę przygotowany, na krakowską premierę. Tekst roi się od kalamburów i wyszukanych dowcipów, sąsiadujących z nie przebierającym w środkach „humorem gminnym”. Poezja czysta spotyka się w tym tłumaczeniu z wulgaryzmem. Czy teatr mógł marzyć o lepszym pretekście do wykazania swojej potęgi? Do przedstawienia swych wszechstronnych mocy?

Mówiąc o środkach przymusu, jakimi posłużył się Stuhr, nie sposób przemilczeć zasług policji, którą dysponował. Aktorzy… Oglądany wreszcie nie tylko z okna autobusu Teatr Ludowy, zaczyna powoli objawiać ciekawe indywidualności. W Poskromieniu złośnicy moim prywatnym odkryciem jest odtwórca roli ojca — Andrzej Franczyk. Zapamiętam tez występującego pierwszy rok na tej scenie Piotra Urbaniaka (Petruchio). Cieszę się, że po raz pierwszy mogę posprzeczać się z reżyserem Teatru Ludowego o decyzję obsadową. Odnoszę wrażenie, że w roli Kasi o wiele lepiej od Małgorzaty Kochan radziłaby sobie jej siostra Aldona Jankowska. Czy pamiętacie ją państwo z Opery żebraczej?

Radość tworzenia teatru emanuje ze wszystkich grających w Poskromieniu złośnicy aktorów i udziela się obserwującemu ich z bliska widzowi, który jest wdzięczny Jerzemu Stuhrowi za to, że zrobił przedstawienie co się zowie: śmiechu warte.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji