Artykuły

Miłość sił użycza

„I ty się staraj, na wawrzynach nie leż. Tak będzie w łóżku jak sobie pościelesz…" Taka jest pointa Poskromienia złośnicy. Szekspir był łaskawy dla stworzonych przez siebie postaci. Żadnej nie zgładził, nie wyprawił przy pomocy bliźnich na tamten świat, jak to się dzieje w wielu jego dramatach. Tutaj wszystko przebiega w rytmie komediowo-farsowym. Zwady, potyczki, przekomarzania kończą się na ostrzu języka. Bohaterowie nie pozostają sobie dłużni we wzajemnym przechytrzaniu.

„Do czegóż miłość sił nam nie użycza"…

Cała usiana zabawnymi perypetiami akcja kręci się wokół miłości, w której, podobnie jak w hazardzie, albo się wygrywa, albo przegrywa. Tutaj młodsza córka Bianka, paląca się do zamążpójścia, marzy o tym, aby jej starsza siostra Katarzyna wreszcie wydała się za mąż, bo ojciec stawia taki warunek.

Przedstawienie w Teatrze Ludowym w Krakowie-Nowej Hucie mówi o wzajemnym przyciąganiu i odpychaniu następców Adama i Ewy w sposób brawurowy, błyskotliwie, z poczuciem humoru. Jest to Istna feeria zabawnych scen, zaskakujących pomysłowością rozwiązań sytuacyjnych, rysunku postaci o karnawałowym wymiarze przebierańców. Inwencji w wypowiadaniu tekstu. Wszystko balansuje na granicy pastiszu. Iskrzy się, jest żywe, barwne. Publiczność oddają się ochoczo we władzę najzdrowszego śmiechu, bawiąc się treścią i formą, które tak dobrze przylegają do siebie. Kolejne etapy poskramiania „skłonnej do wybuchów zołzy" – jak określa poeta tytułową złośnicę Katarzynę – przynoszą wiele teatralnych niespodzianek i oczarowań.

Zapewne owocują w tym spektaklu aktorsko-wodzirejskie doświadczenia Jerzego Stuhra, który podpisuje się jako reżyser. Na scenie styka się pan rektor krakowskiej uczelni teatralnej ze swymi wychowankami. Jako Petruchia, konkurenta do ręki piekielnicy Katarzyny obsadził Piotra Urbaniaka, grającego dopiero pierwszy sezon. Z młodzieńczą fanfaronadą i pewnością siebie poddaje wybrankę próbom. Kto kogo przetrzyma? I osiąga swój cel – ujarzmia przewrotną naturę Kasi, czego nie udało się poprzednio żadnemu z konkurentów. Nie mieli tej wytrwałości i przebiegłości.

W roli Kasi oglądamy Małgorzatę Kochan, która przemienia się z sekutnicy w potulne, łagodne stworzenie. I na domiar wszystkiego inne niewiasty przekonuje do uległości swoim mężom, uczy wierności, posłuszeństwa. Aż podczas popremierowego spotkania z aktorami żartowano, czy Stuhr wraz z Szekspirem nie boi się ataku ze strony współczesnych feministek za to wiernopoddaństwo tytułowej bohaterki.

Chciałoby się opisać dokładnie całą galerię pysznych ról, jak choćby perwersyjnego pazia Biondella (stylowy Tomasz Schimscheiner), który nosi się i wyraża w wielce zabawny sposób. Czy też chytrego niezgułę Grumia, sługę Petruchia (Roman Gancarczyk). Każda z postaci ma okazję rozwijać pawie pióra, wnosi własne tony i kolory do inscenizacji, współgra z pozostałymi. I nie boi się żadnych karkołomnych zadań.

Katarzyna złośnica czyni wymówki swojej siostrze Blance na rozhuśtanych linach, podciągając je z premedytacją w górę. Niezwykły jest efekt koni wzbijających się w niebo, gdy mąż chce ukarać krnąbrną Kasię zawróceniem z wyprawy do ojca. Wiele jest takich nieoczekiwanych rozwiązań. Scenograf Elżbieta Krywsza podąża za myślą i wyobraźnią reżysera. Wyczarowuje atmosferę włoskich miast (łącznie z Krzywą Wieżą w Pizie). W oprawie plastycznej jest wiele fantazji i dowcipu.

Spektakl zaczyna się w foyer od „Przygotowania"; wprowadza nas od razu w nastrój przekomarzań, wzajemnego płatania sobie figli. Potem w ceremonialnym pochodzie aktorzy pociągają za sobą publiczność bezpośrednio na scenę, która jest i miejscem gry, i widownią; pozwala podglądać z bliska wszystkie czyny i miny bohaterów.

No i prawdziwą rozkoszą jest słuchanie kwestii i dialogów Poskromienia złośnicy w przekładzie Stanisława Barańczaka. Brzmi tek świeżo i współcześnie. Poeta nie wahał się nasycić go słownictwem nam bliskim, ożywaniem dzisiejszych słów potocznych. Żongluje nimi po mistrzowsku, sam się bawi Ich nieoczekiwanymi skojarzeniami, tworzy kalambury. Wszystko wydaje się swobodno, naturalne i jednocześnie oddycha prawdziwa poezją, jak choćby to stwierdzenie: „Zmywanie głowy nie wypłucze z serca miłości". „Taki tłumacz jak Staszek zdarza się raz na sto lat" – jak powiedział znawca Szekspira Jan Kott. Odnajdujemy tu wszystko: ducha, melodię, napięcie, o których wspomina w swych listach wymienianych z reżyserem Jerzym Stuhrem poeta Barańczak. Widz może powtórzyć słowami Szekspira-Barańczaka „oczy mi się przymykają tylko z przyjemności". Jerzy Fedorowicz, dyrektor teatru nie ukrywał satysfakcji, że premiera tak się udała, goście dopisali. Kłopotu z frekwencją nie będzie; bo fama o przedstawieniu poszła już w kraj.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji