Artykuły

Molier „niemoralny” zuchwalec

Jest cała seria bardzo poczytnych powieści biograficznych o sławnych artystach. Jest też sporo podobnych sztuk teatralnych. Jedna z nich to Zmowa świętoszków Bułhakowa, sztuka o Molierze, nadwornym komediancie i komediopisarzu, który miał odwagę być sędzią swoich czasów i — choć cieszył się protekcją samego króla — napytał sobie biedy bezkompromisowym Świętoszkiem. Ludwik XIV nie bez trudu osłonił Moliera przed skutkami gniewu tych, których sztuka najbardziej dotknęła. Król był praktyczny, doceniał talent zuchwalca, wiedział, że „może przysporzyć wiele chwały naszemu panowaniu”. „Zuchwalec" jednak przekracza wszelkie granice. Pisze i wystawia Don Juana, po którym nawet król nie ma odwagi nadal ujmować się za autorem. Nie ujdzie tedy „zmowie świętoszków", którzy go zaatakują z kilku stron naraz; najskuteczniejsze okaże się oskarżenie o niemoralne życie.

W sztuce Bułhakowa, aczkolwiek osadzonej w realiach epoki i wspartej wieloma faktami, nie chodzi o szczegółową precyzyjną biografię Moliera; pomija się tu zbyt wiele wydarzeń z ostatnich dziesięciu lat życia komediopisarza, o których traktuje Zmowa świętoszków. Chodzi o postawienie kilku zasadniczych pytań moralnych, o pokazanie, na czym polega godność artysty, wierność powołaniu i przekonaniom, a nade wszystko o ukazanie skutków złamania reguł gry, obowiązujących nadwornego komedianta, funkcjonowania mechanizmów, uruchomionych przez oponentów pisarza, w celu zamknięcia mu ust. W dobrze rozpędzone tryby nawet król nie włoży palca.

Zmowę świętoszków od niedawna oglądamy na scenie Teatru Współczesnego. Odbieramy ją jako wyraźnie dwuwątkową sztukę. Pierwszy o zabarwieniu melodramatycznym opowiada o nieszczęśliwym ożenku Moliera z siostrą jego wieloletniej przyjaciółki Armandą Bejart, która być może jest jego własną… córką. Drugi traktuje o „zmowie świętoszków”, którzy wykorzystują ten ożenek dla zdeptania pisarza, nie zaniedbując też innych sposobów unieszkodliwienia przeciwnika. Pierwszy wątek — w moim odczuciu drugoplanowy — jest na scenie co najmniej równorzędny, a to zakłóca ostrość spojrzenia na to, co wydaje się istotą sztuki. Kiedy oglądam Marię Zbyszewską, tak głęboko tragiczną w roli Magdaleny, zaczynam się wczuwać w dramat pani Bejart, a nie Moliera. Myślę, że — dla przykładu — scena spowiedzi powinna raczej zaakcentować perfidię i przewrotność dostojnych wrogów Moliera, niż przeżycia nieszczęśliwej. Nie jestem pewien, czy podobnym celom służącej scenie przesłuchania amanta nazwiskiem Moirron, Leonard Szewczuk miał powody do wygłaszania monologu z innej sztuki –Don Juana.

Przejdźmy jednak do postaci najważniejszej — Moliera. Poznajemy go w kilku „wydaniach”. A więc Moliera prywatnego, trochę śmiesznego, safandułowatego, porywczego, przeżywającego w kulisach teatru i we własnym domu niejedno z tego, co potem trafia na stronice jego komedii. Sam w części jest ich bohaterem, niekoniecznie pozytywnym. Dalej — Moliera komedianta dworskiego, schlebiającego królowi, nieco chytrego, bo zginającego kark przecież nie dla innej sprawy, jak dla przychylności wobec swych bezkompromisowych sztuk. Wreszcie Moliera dumnego, przyjmującego mimo osamotnienia i choroby wyzwanie wrogów, trwającego na scenie do ostatniego tchnienia. Zbigniew Kornecki nie sprostał tym wszystkim niuansom, nie mniej jego Molier wydał mi się ludzki, nie papierowy. Król Stanisława Brejdyganta, jak przystało monarsze, był powściągliwy, wyniosły, kulturalny, a nawet błyskotliwy. Nie wiem, jak mógł tolerować na swym dworze jednookiego, prymitywnego raptusa, zbyt grubą, jednoznaczną kreską narysowanego przez Bułhakowa, trochę jednak — za przyczyną Adama Cieślaka — bawiącego publiczność. Bawi też chwilami Bouton, sługa, który — jak nas przekonuje Andrzej Kierc — mógł być Molierowi pierwowzorem wielu postaci służących. Zimny, kamienny Zdzisław Kuźniar w roli arcybiskupa paryskiego jest jak trza, co znaczy jednak i to, że jest dość schematyczny i powierzchowny. Taki zresztą zarzut można postawić większości wykonawców. Z innych współtwórców przedstawienia mam potrzebę pochwalenia Janusza Tartyłły za dowcipne wybrnięcie z rozlicznych trudności, jakich dostarcza Zmowa świętoszków (trzeba pokazać teatr w teatrze, trzeba zaprojektować kilka wnętrz).

Otrzymaliśmy przedstawienie, która można zmieścić w granicach poprawności, jeśli zgodzimy się, że te granice wyznacza przeciętna teatralna produkcja na polskiej prowincji. Nie ukrywam, że wydaje mi się to mało. Ale też nie udaję, że oczekuję w bieżącym sezonie cudów na Rzeźniczej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji