Artykuły

Zmowa świętoszków

Tym razem bydgoski teatr sięgnął po Zmowę świętoszków czyli Moliera Michaiła Bułhakowa. I choć zarówno autor, jak i główna postać sztuki są już dostatecznie znane ze scenicznej tradycji to jednak okoliczności powstania dramatu wymagają dodatkowego światła.

Dlaczego uznawany dziś za wybitnego dramaturga radzieckiego Michaił Bułhakow zainteresował się Molierem? Co sprawiło, te w życiu francuskiego komediopisarza i aktora szukał dla siebie twórczej inspiracji? Michaił Bułhakow, który pełnią swych umiejętności pisarskich osiągnął za czasów stalinowskich nie szukał łatwych, popularnych tematów. Po Dniach Turbinów zarzucano mu wręcz wrogą postawę ideologiczną, zakazano wystawiania wszystkich jego sztuk. Jedynie kaprysowi Stalina zawdzięczał przetrwanie. W tak trudnym dla Bułhakowa czasie powstała Zmowa świętoszków.

Bułhakow w Zmowie świętoszków użył nieomal metafory. Pisał o Molierze a tworzył właściwie własny portret człowieka i twórcy szukającego dróg do mówienia prawdy o swoich czasach. Molier przecież, choć żył parę wieków wcześniej cierpiał podobnie. Za to, że w swoich sztukach Świętoszek, Don Juan, Mizantrop i Chory z urojenia atakował w bezkompromisowy sposób bigoterię, fałsz, obłudę i zakłamanie naraził się władzy, przestały go chronić kaprysy króla Ludwika XIV, padł ofiarą intrygi uknutej przez potężne siły monarchii, umierał jak zadżumiony.

Zmowa świętoszków miała cierniową drogę na sceny. U nas utwór został opublikowany w „Dialogu” w 1964 roku. Prapremiera polska odbyła się zaś dopiero w 1968 roku w Teatrze Nowym w Zabrzu. Zmową świętoszków jakby nie interesowały ważniejsze sceny kraju. Byty spektakle we Wrocławiu, Słupsku, Legnicy… Cały czas eksponowano wątek biograficzny Moliera nie troszcząc się o to, co właściwie powiedział Bułhakow. Przedstawienie w Zabrzu było np. jakby prologiem do spodziewanego Świętoszka Moliera. Już zaczynano się zastanawiać, czy w tej sztuce naprawdę nic więcej nie ma poza żabotami, koronkami, frakami i szpadami. Przełom stanowiło telewizyjne przedstawienie Macieja Wojtyczki ze znakomitymi rolami Tadeusza Łomnickiego, Heleny Mikołajskiej i Włodzimierza Pressa.

Bydgoska inscenizacja postawiła sobie za cel przedstawienie Zmowy świętoszków zgodnie z intencjami autora. Jest to więc opowieść o niełatwym życiu i roli artysty w czasach monarchii absolutnej. Ten artysta — jakże bliskie są nam analogie — jest także człowiekiem dokonującym wyboru, opowiadającym się za prawdą. To nic, że walka może być przegrana, jeśli idea jest piękna, wielka. Ta myśl reżysera Alojzego Nowaka jest widoczna. Bydgoski Molier miał być na scenie przede wszystkim człowiekiem niewolnym od zwyczajnych namiętności, kiedy trzeba ulegającym konwenansom, a kiedy trzeba umiejącym z godnością przyjąć wyzwanie losu, powiedzieć prawdę, która być może jest wyrokiem śmierci. Ciężar tej roli złożony został na barki Zbigniewa Szpechta. Z chyba nie udało mu się wydobyć z literackiego pierwowzoru całej sity i namiętności, by często jednostajny w wyrazie, recytujący. Pozbawiony siły wyrazu był również arcybiskup Markiz de Charron. Być może wpłynęło na to zubożenie postaci po reżyserskich „cięciach” choćby w pałacowej scenie z „Jednookim”. Z satysfakcją ogląda się Romana Gramzińskiego jako Ludwika XIV. Jest wytworny, dystyngowany, rzucający polecenia jakby w przestrzeń przed siebie, pewny, że natychmiast zostaną wykonane. (Czy jednak potrzebny był cały czas u stóp króla ów aparat egzekucyjny w postaci fagasów?). A jednocześnie wystarczył jeden ruch, jedno słowo, by powiało grozą… Żywiołową, barwną rolę markiza-zabijaki stworzył Andrzej Juszczyk; dyskretna w wyrazie, a jednocześnie ludzka i przejmująca jest Magdalena Bejart Teresy Leśniak; naturalny wyposażony w wiele cech od służalstwa, chytrości po roztropność i przywiązanie jest Bouton Sławomira Domaszewicza. Można mówić o udanym występie Janusza Zwierzyńskiego w roli Moirrona i młodziutkiej Alicji Kochańskiej-Krauze (Armanda Bejart).

Jest też oszczędna i sugestywna scenografia Wiesława Langego z „szafami” porządkującymi wielość scenicznych obrazów, z nielicznymi rekwizytami (kandelabry, stylizowany stolik i fotel, kostiumy) zaznaczającymi tło. Najbardziej plastyczny jest akt III, w którym atmosferę grozy tamtej epoki tworzą ogromne kukły mnichów. Jest pantomima w scenie końcowej i sugestywna muzyka Ewy Kornackiej z Krakowa potęgująca nastrój, spinająca sztukę jak klamrą.

Oglądając bydgoską Zmowę świętoszków odczuwa się jednak niedosyt wynikający i z niedostatków głównej kreacji, niespójności, i miejscami braku wewnętrznej dynamiki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji