Artykuły

Opowiem wam o władzy

Czy można w godzinę z kwadransem ciekawie, logicznie pokazać Ryszarda III, jedną z tych sztuk Szekspira, w których trup ściele się gęsto, a intrygi pałacowe są tak skomplikowane, że starczyłoby ich na niejeden telewizyjny serial? Można. Choć nie bez kosztów ubocznych. Czego przykładem przedstawienie w reżyserii Piotra Ratajczaka.

Ratajczak wraz Michałem Pabianem wykroili z Ryszarda III – wykroili to słowo bardzo à propos tej historii o wyrzynaniu się władców – by tak rzec: samo mięso. Czyli szybko następujące po sobie okoliczności, w których Ryszard, książę Gloucester, zmierza – po trupach (dosłownie) – do korony. Wypadki kolejnych zgonów, które aranżuje za pomocą niewyszukanych skądinąd intryg – za pomocą kłamstwa, szantażu, fałszywej obietnicy – układają się w przyspieszony film, za którym – szczególnie początkowo – trudno nadążyć.

Tym bardziej że czterdzieści postaci, na które rozpisana jest ta sztuka, granych jest w Koszalinie przez ośmioro aktorów; mówiąc dokładnie – siedmioro, bo Wojciech Rogowski gra jedynie Ryszarda. A że wszyscy występują w niewiele różniących się, współczesnych kostiumach – mężczyźni w garniturach, kobiety w sukienkach – zorientowanie się, kto jest kim, i kim staje się – nim zginie – w kolejnych scenach, wymaga wysiłku. Zwłaszcza że w programie spektaklu aktorzy wymienieni są bez imion postaci, które grają.

Ale kiedy już zorientujemy się, że ów wysiłek wkładany w rozpoznawanie książąt, hrabiów, lordów, markizów, duchownych, żon i matek – oraz wątków z ich udziałem – jest zbędny, bo sensem tej opowieści jest to, że ich nie rozpoznajemy, jako że wszyscy oni są tylko tłem i tworzywem, krwawą masą, z jakiej Ryszard lepi swój świat, przedstawienie staje się okrutnie czytelne. Jako opowieść właśnie – a nawet monolog – Ryszarda.

Monolog zabójczo i przewrotnie szczery, bo Ryszard nie tylko nie kryje intencji swej zimnej gry – w której zbrodnia jest czymś naturalnym i oczywistym – ale też cynicznie bawi się jej eksponowaniem.

Przed nami. Ponieważ ważnym zamysłem inscenizacji jest ustanowienie między sceną a widownią swego rodzaju porozumienia. To właśnie nas, publiczność, bierze Ryszard na świadków. Zarówno wtedy, gdy staje na proscenium, by wprost do widzów kierować swą opowieść – wyjaśniając i zapowiadając swe działania – jak i wówczas, gdy tylko zwraca się w naszą stronę – w trakcie akcji – jakimś zdaniem, gestem czy choćby spojrzeniem.

Tak ukazany Ryszard jest nie tylko bohaterem wydarzeń, których centrum stanowi, ale też ich narratorem. Czujnie wychwytującym zewsząd oznaki wrażenia, jakie wywołał swą opowieścią, bo jego gra jest perwersyjna, nastawiona na obecność innych – świadków, a może i – przez swą bierność – współuczestników zbrodni. Na której zasadza się, mówi Ratajczak za Szekspirem, wszelka władza i polityka, będąca sztuką jej zdobywania.

Nie bez kozery monologi wygłaszane wprost do publiczności nabierają w trakcie spektaklu charakteru interakcji; a Ryszard – i jego przyboczni – schodzą ze sceny, do widzów, by zachęcić ich, do skandowania królewskiego imienia (co skądinąd czasem się udaje!). Tak, to my, widzowie – społeczeństwo – wyborcy – „my, naród” – „suweren” – pozwalamy Ryszardom tego świata czynić to, co czynią, by władzę zdobyć i utrzymać. Choć w tym, co robią, mniej ważne jest czasem kłamstwo, fałszywa obietnica wyborcza – to działa tylko na początku – a bardziej ten szczególny rodzaj hipnozy, jakiej ulegamy, dostając się pod wpływ „charyzmatycznych” przywódców.

Autorzy Ryszarda III w Koszalinie zdają się zresztą koncentrować nie tyle na mechanizmach społecznych, politycznych takiej sytuacji, ile na roli w niej owych przywódców. Na tym fenomenie psychologicznym, który sprawia, że ludzie, których się boimy, którym nie ufamy, co więcej – którymi po cichu gardzimy, brzydzimy się nimi – przejmują rząd naszych dusz łatwiej i skuteczniej niż „ładni” i mili.

Przypomnijmy zresztą: szekspirowski Ryszard III to szpetny pokurcz, „krzywy jak źle wybita moneta […] zdeformowany i niedokończony”, ktoś, kogo przypadłość fizyczna – garb – stanowi zewnętrzny atrybut jego wewnętrznej brzydoty i grzechu. Tak też na ogół bywa grany.

W przedstawieniu Ratajczaka jego ułomność i szpetota nie mają takiego znaczenia i potraktowane zostały dość umownie – ich znakiem jest tylko martwa – sztuczna – ręka, oraz zimne i białe, „diabelskie” oko. Wojciech Rogowski gra zresztą Ryszarda na chłodno, unikając zewnętrznej ekspresji. Bo też w jego postaci akcentowane jest co innego: deformacja psychiki, ów rys duszy, który czyni z ludzi zbrodniarzy, sadystów, psychopatów. Bywa, że są „tylko” mordercami, ale bywa, że pragną rządzić. I nie wahają się swoich pragnień urzeczywistniać w tak lubiany przez siebie sposób.

Lubiany również sekretnie przez nas. Nie bez przyczyny media tak często karmią nas złem, pokazując „potwory”: seryjnych zabójców, bezwzględnych oprawców, okrutników. Zaspokajają w ten sposób nasze upodobanie do oglądania zła jako bezpiecznej formy w nim współuczestnictwa.

Dlatego potępiając z obrzydzeniem psychopatycznych zbrodniarzy, zdarza się nam, w głębi serca, usprawiedliwiać ich czyny. Bo odrzuceni przez świat. Bo odmienni nie ze swej winy. Bo źli z natury. Bo tacy w tym trochę podobni do nas.

Michał Pabian w programie do spektaklu pisze właśnie o psychologicznym zapętleniu między „litością a stanem, gdy postrzegamy kogoś jako godnego politowania”, zastanawiając się, czy aby nie w tym, co pomiędzy, „rodzi się zło”?

Nie jestem pewien, czy to niuansowe podejście do tematu udało się pokazać – trochę za mało tu napięcia w wizerunku Ryszarda, trochę zbyt szare tło jego czarnych intryg – choć nie ulega wątpliwości, że zamiar ów przybiera interesującą formę. Bo opowieść o władzy, którą próbuje nas – po wężowemu – zahipnotyzować Ryszard, jest również wejściem do jego snu.

Mrocznego i chorego, w którym – jak to we śnie – ludzie są do siebie podobni, a my posługujemy się nimi, jak chcemy, bo to nasz sen. Tyle że ów sen zmienia się czasem w koszmar, i pociąga nas w głąb, za sobą. Znamienna pod tym względem jest słynna finalna scena bitwy, w której – u Szekspira – pozbawiony wierzchowca król ryczy rozpaczliwie: „Konia! Podajcie mi konia!”, bo wciąż jeszcze wierzy w ocalenie. Ryszard na koszalińskiej scenie zaledwie wyszeptuje te słowa, na wpół już martwy. I na wpół tym zdziwiony.

Sugestywny to pomysł, ale Rogowskiemu, który rolę swą – według tego założenia – buduje konsekwentnie, nie daje wielu okazji do stworzenia pełniejszego, bogatszego wizerunku Ryszarda. A że inne postaci sprowadzone są w spektaklu do figur, bezwolnych marionetek, przedmiotów, które stają się martwe – nie roniąc przy tym choćby kropli krwi – szekspirowski dramat z dramatu to odziera. Mamy ekspozycję, nie mamy emocji.

Co nie znaczy, że Ryszard III Ratajczaka nie może się podobać. Przeciwnie. To dobrze wyważone, zajmujące przedstawienie. Wyrównane aktorsko, mocne scenografią (scena staje się klatką, otwieraną i zamykaną w miarę wydarzeń), utrzymane w onirycznej, sennej narracji – między innymi za sprawą choreografii Arkadiusza Buszki – brzmi bardzo aktualnie. I co ważne, osiąga to, obywając się bez typowego w takich razach posiłkowania się publicystycznymi, dosłownymi nawiązaniami do współczesności.

To Ryszard III dla dorosłych. Surowy, ciemny w tonacji, niepokojący.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji