Artykuły

Krótkie zmartwychwstanie doktora Polakowa

Praktyka lekarska, którą doktor Polakow odbywa w prowincjonalnej Wiaźmie, jest dla niego rodzajem zesłania, ale i szansą na odrodzenie po traumie, jaką było rozstanie z ukochaną. Życie spełnia jednak tylko pierwszą z owych możliwości. Jałowa egzystencja w miasteczku na krańcach Rosji, nie tylko nie koi bólu po miłości, lecz potęguje go jeszcze. I zamiast odrodzenia przynosi śmierć.

Autorski monodram Marka Żerańskiego czyni z niej klamrę całej opowieści. Wchodzimy na widownię, by ujrzeć leżące już na marach ciało. Choć początkowo nic nie jest tu oczywiste. Jako że ciało, spoczywające na prostym łóżku i okryte prześcieradłem, powoli ożywa; może Polakow tylko spał, zasłaniając twarz, co się zdarza we śnie. To zresztą trudne przebudzenie, jak z koszmaru. Dopiero finał spektaklu upewnia nas, że byliśmy świadkami opowieści umarłego. Z czyśćca. W niezgodzie na ów stan, więc boleśnie żywej.

Żerański zaadaptował na potrzebę sceny jedno z opowiadań Michaiła Bułhakowa; Morfina to proza mocno osadzona w realiach – autobiograficznych i… medycznych. Autor Mistrza i Małgorzaty był lekarzem i doświadczył podobnych przeżyć jak Polakow – z morfiną właśnie.

W spektaklu rodzajowy i biograficzny nurt opowieści nie jest jednak ważny. Rzeczywistość została tu maksymalnie odrealniona, a jedyną scenografię stanowi usytuowane w pustej przestrzeni żelazne, pozbawione materaca łóżko. Za to doświadczenia z narkotykiem grają rolę kluczową. Morfina 0,05 to dziennik uzależnienia. W tytuł wpisano minimalną dawkę, od której Polakow zaczyna swój flirt z morfiną.

Ale przedstawienie nie chce być historią morfinisty, to dramat człowieka. Niepotrafiącego sobie poradzić z bólem. Przede wszystkim psychicznym, choć wszystko zaczyna się od wstrzykiwania sobie morfiny jako lekarstwa. A że morfina to narkotyk na pozór mniej groźny niż inne, Polakow dotknięty atakiem niespodziewanego i niezdiagnozowanego bólu ciała, aplikuje ją sobie bez wahania. Czy jednak jest to ból realny, a jego nawroty są rzeczywiste, czy stanowią tylko urojenie i alibi dla kogoś, dla kogo samo życie jest cierpieniem, więc szuka ukojenia w narkotyku?

W opowiadaniu Bułhakowa chłodna początkowo relacja lekarza, spisującego swe doznania po to, by nad nimi zapanować, buduje ciekawy, choć czytelny portret psychologiczny. Doktor Polakow oszukuje się coraz bardziej świadomie, ale nie przyznaje się do życiowej porażki, do końca też stara się być lekarzem, panować nad strzykawką.

W przedstawieniu Żerańskiego psychologiczna narracja zostaje uproszczona, czy może raczej zawężona do ukazania szybko postępującego narkotycznego szaleństwa. Aktora zdaje się zresztą intrygować nie tyle ów proces – Polakow już w pierwszych scenach jawi się jako człowiek złamany, nadpobudliwy, podatny na kłamstwo morfiny – ile osobowość wrażliwego, szamoczącego się z życiem człowieka. Który jest ofiarą nie tylko morfiny, ale i samego siebie. Narkotyk ułatwia mu jedynie akceptację własnej porażki i rozstanie się ze światem; coraz mniej rzeczywistym, dalekim i obcym.

I właśnie takiemu wizerunkowi Polakowa podporządkowany jest spektakl. Można by rzec surowy, zgoła ascetyczny – minimalistyczna scenografia, w której za cały kostium wystarcza prześcieradło, którym aktor spowija swe nagie ciało – ale zarazem pulsujący emocją, intensywny.

Marek Żerański sięga tu bowiem po środki znane już szczecińskiemu widzowi z jego monodramu Tworki (skądinąd późniejszego od Morfiny 0,05, ale o chronologii tych inscenizacji napiszę dalej) – nawiązuje bezpośrednią relację z publicznością, czyniąc swój monolog rodzajem rozmowy z nią, a i pojedynczym widzem, do którego zdarza mu się zwracać wprost. Dziennik Polakowa staje się przez to opowieścią intymną i kameralną, chociaż publiczną, aż po ekshibicjonizm ducha i ciała; spowiedzią bez wyznania grzechu, tym bardziej dramatyczną, im cieńsza okazuje się granica między ekscytacją, jaką przynosi ucieczka w nałóg, i ślepą uliczką, którą się ta ucieczka kończy.

Ale taka konstrukcja przedstawienia też ma swoje pułapki. Intensywność opowieści, towarzyszące jej od początku rozedrganie, prowadzą do ciągłego podkręcania tempa. A to z czasem osłabia emocje widza, znieczulając go na przebieg relacjonowanych wydarzeń i narastającą wraz z nimi ekspresję aktora.

Odnoszę jednak wrażenie, iż nawet przy tak pomyślanym przedstawieniu można by je nieco – bez kłopotu, a z pożytkiem dla całości – wyhamować, spowolnić. Choćby poprzez krótkie pauzy w narracji, chwile milczenia, zwykłego bycia na scenie, i tak przecież niosącego ze sobą wyzwanie intymności. Mogłoby to wzmocnić napięcie i dodatkowo przydać spektaklowi niepokoju, wpisanego w jego gorączkową aurę. Uwiarygodniłoby to również bardziej postać Polakowa.

Trzeba jednak podkreślić, iż Żerański dobrze radzi sobie z zadaniem, które sobie postawił. Umiejętnie wykorzystuje przestrzeń sceny, kontrast światła i ciemności, pomysłowo przy tym ogrywa żelazną konstrukcję łóżka, które bywa schronieniem, lecz i kratą. Przede wszystkim zaś panuje nad ekspresją roli, a i ciała po prostu – co niełatwe w monodramie granym tak blisko widowni.

Co jednak najważniejsze – przekazuje widzowi przypisaną postaci energię. Jego nierzeczywisty Polakow, odrealniony morfinista, Nikt obudzony z martwych na czas krótki – czas spotkania z nami – jest przez to Kimś, prawdziwym, wyrazistym. Czujemy woń jego potu, ale też ból i strach, nadzieję i rozpacz.

Niewiele na szczecińskiej scenie monodramów bazujących na takiej fizycznej i emocjonalnej bliskości aktora i widza. Odbiór Morfiny 0,05 – a także wspomnianych Tworek – pokazuje, że mogą one na widza liczyć. A i sam Żerański udowadnia tym spektaklem, że tego typu aktorstwo oraz mała, sprzyjająca mu scena mogą przynieść jego pomysłom wartościowe spełnienia.

I jeszcze zapowiadane słowo o chronologii. Prapremiera Morfiny 0,05 Żerańskiego odbyła się pięć lat temu, w stołecznym Teatrze Druga Strefa. Od tego czasu grana jest na różnych scenach, w Szczecinie – miał ją w repertuarze niebuszewski TeArt. Nie widziałem tamtych przedstawień, słyszałem jednak, że spektakl zmieniał się, dojrzewał, dostosowując się też do przestrzeni, w której był grany. Stara Rzeźnia, w której prezentowany jest na nowo, jako produkcja Fundacji Kultury West&Art, dobrze mu służy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji