Artykuły

Czatowanie na miłość

Kiedyś słowo „czaty” znaczyło ukrytą straż, zasadzkę – przede wszystkim militarną, ale i myśliwską; czatować to było czaić się w ukryciu. Najtrwalej i najpiękniej w polszczyźnie zapisał to słowo Mickiewicz w swoim zapomnianym już mocno wierszu, balladzie ukraińskiej Czaty.

Dziś w języku codziennym, młodzieżowym czaty to już tylko liczba mnoga od słowa „czat”. Oznaczającego luźną zwykle rozmowę za pomocą internetu. Ale słowo „czat” – choć to kusząca etymologia – nie wywodzi się bynajmniej od czatowania na kogoś, z kim można się w cyfrowym świecie spotkać. To slangowe określenie informatyczne – od angielskiego chat (pogawędka).

Po prostu. Po prostu? Na pozór. Psychologowie zajmujący się problemami młodzieży ostrzegają, że czat bywa dla niej gorzką namiastką prawdziwego kontaktu z rówieśnikiem, innym człowiekiem. Jest łatwiejszy. Bo nie wymaga patrzenia w oczy. Oceniania wzajem swego wyglądu. Gwarantuje intymność, daje szansę na anonimowość. Jest niezobowiązujący, a dający nadzieję na coś więcej niż pogawędka.

Nową sztukę koszalińskiego dramaturga Tomasza Ogonowskiego Like fake. Historia, której nie było – jej prapremiera odbyła niedawno w Bałtyckim Teatrze Dramatycznym – można by nazwać właśnie „Historią pewnego czatu”.

To rapowy musical (!) o współczesnej młodzieży (dodajmy: tej wchodzącej dopiero w życie), którego nicią przewodnią – i głównym wątkiem – jest internetowa znajomość Mariusza (Karol Donda) i Zosi (Magdalena Zabel); w necie będących dla siebie „Metylem” i „Sonią”.

On ma swój youtuberski czat, w którym zbiera „lajki” i przyznaje punkty tym, którzy przysyłają mu hejterskie, złośliwe filmiki, żerujące na nieszczęściu innych, cudzej niepełnosprawności i bólu, ona – jako pierwsza – decyduje się mu na czacie powiedzieć, że jego sieciowe popisy są głupie, a on sam, jako gospodarz, robi w nim z siebie małpę.

Od słowa do słowa, od zdania do zdania, „sieciowego”, byle jakiego, wystukanego na klawiaturze, rodzi się między nimi potrzeba bliskości. Szybko (zbyt szybko?) nazwana przez niego miłością.

Wyobraźnia ubarwia emocje: pojawia się wątek Romea i Julii. Życie mówi: sprawdzam. A wtedy się okazuje, że nic nie jest takie, jakie się wydawało.

Tomasz Ogonowski chętnie żongluje tym zdaniem – tą formułą patrzenia na świat – czyniąc zeń główny light motive swojej opowieści; owszem, nie jest to myśl odkrywcza, ale koszaliński autor już chyba na wyjściu przyjął pewną jej banalność i naiwność poznawczą. Like fake to przecież opowieść dla młodzieży utrzymana w konwencji nie tylko czytelnej dla niej, ale i atrakcyjnej.

Mówi się tu przecież o miłości w młodym świecie, „naszym” świecie – nastolatków, którzy mają swój „sieciowy” język naznaczony cynizmem (choć cynizm bywa w nim formą samoobrony), swoje kody postępowania i skale wartości – wyrosłe z tego świata, okrutnej cyfrowej „nawalanki”, emotikonów i wszechobecnej złośliwości, ale i naiwności właśnie. Świata internetowych masek, fałszywych tożsamości, mylących ników i ukrytej w tym wszystkim tęsknoty. Ogonowski nie przypodchlebia się zresztą, nie udaje, że zachwyca go młodzieńcza miłość à la dramat Szekspira. Czy może inaczej: trochę udaje (uwaga! akcja skonstruowana jest jak melodramat, współczesny romans, coś niby Samotność w sieci), by tym ostrzej zaatakować w finale pewne mity i schematy scenariuszowe. Chociaż ów finał nie odżegnuje się wcale od tęsknot za uczuciem, które niesie ze sobą każda epoka. Przeciwnie, zdaje się wołaniem, żeby się spełniły.

Przedstawienie wyreżyserował Arkadiusz Buszko – aktor szczecińskiego Teatru Współczesnego, ale także reżyser, choreograf. I to w dużej mierze dzięki niemu, jak też zespołowi współrealizatorów, przedstawienie jest tak sugestywne i prawdziwe mimo swoich oczywistych uproszczeń.

Buszko znakomicie ułożył ruch sceniczny. Młodzi bohaterowie spektaklu – zwłaszcza „Metyl” – naśladują raperów, muzyków pop, domorosłych youtuberów, „ziomów z dzielni”, którzy mówiąc, podrygują i podśpiewują jak czarni z amerykańskich wielkomiejskich gett – i są po mistrzowsku sprawni w tym udawanym autentyzmie. Ale ich nieustanny ruch, ciągła nadekspresja to przecież emocjonalna przykrywka – ten nieodłączny kaptur, jaki musi spadać chłopakom na oczy – dla niepewności, kompleksów i lęków. Podobnie jak bezruch, szczególnego rodzaju stupor, w który wpadają w reakcji na trudną rzeczywistość spoza monitora komputera czy ekranu smartfona.

Arkadiusz Buszko nie ozdabia swego przedstawienia udawanką wirtualnie „odlecianego” świata, ale tworzy ów świat na scenie. I buduje zeń nie tylko klimat, ale i sens spektaklu.

Dynamiczną młodą muzykę do Like fake stworzył koszaliński kompozytor Maciej Osada-Sobczyński, świetne kostiumy – rodem z przerysowanego wirtualu, który pozoruje swobodę i fantazję, ale pozbawia osobowości – są dziełem poznańskiej Grupy Mixer (znanej też z realizacji w Szczecinie, patrz: Lepsze lasy), a niezwykłą atmosferę scenicznego i zarazem cyfrowego raju i piekła wykreował swoimi wizualizacjami Grzegorz Ludwik Szymkowiak wraz z „kolektywem”.

To świat z komputerowych gier fantasy i „strzelanek”, YouTube’a, ekranów komórek, w które skacze się dziś – z zamkniętymi oczami – głową naprzód, to świat baśniowy i nierzeczywisty, ale ważniejszy dla młodych niż rzeczywisty. Świat barwny, zmienny, nieuchwytny, brutalny. Włamujący się do świadomości użytkowników sieci, zmieniający ją, unicestwiający tzw. real – dom, szkołę, rodziców, środowisko – i podszywający się pod niego, zastępujący go; wydający się być potężnym (warto zwrócić uwagę na postać dominującego w spektaklu władcy-demona, uruchamiającego akcję niby komputerową grę), lecz w istocie pusty, martwy. I wciągający w tę martwą pustkę młodych.

O tym wszystkim kręcono już filmy (że wspomnę tylko Salę samobójców Komasy), o tym się pisze, rozmawia. Niestety, zbyt rzadko z najbardziej zainteresowanymi – młodzieżą. Ale Bałtycki Teatr zaproponował właśnie taką rozmowę właśnie takiej widowni. Młodej, wychowującej się bez książek, utrzymującej związek z życiem tylko w sieci, kształtującej uczucia i emocje na wzorach z gier komputerowych, za pomocą obrazków z komórki, która dawno już przestała być telefonem.

Pierwsze spektakle Like fake – także te specjalnie dla szkolnej młodzieży – zdają się potwierdzać sens takiego przedsięwzięcia. Przedstawienie wciąga zresztą i dorosłego widza; jest migotliwe, efektowne, ale świadome swej formy, z którą gra swą grę. Dobrze wypada w nim para młodych aktorów w rolach głównych, zwłaszcza Karol Donda – który ma skądinąd zdecydowanie więcej do grania – sprawny ruchowo, przekonujący wokalnie, a tak kruchy jak ukryty w „Metylu” Mateusz.

Like fake nie podbije raczej serc ogólnopolskiej krytyki. Zbyt udaje współczesną baśń dla nastolatków, którzy tam, w środku, wciąż są dziećmi. Nie bez przyczyny władca-potwór szydzi z nich i z nas, cytując stare popularne dziecięce wyliczanki. Ale nie mruga do oldskulowych widzów, że wiecie, rozumiecie, taka jest dzisiejsza młodzież i nie chce się „podobać dorosłym”. Dorosłym nie ze względu na wiek zresztą, ale ich stosunek do młodych.

Dlatego do najlepszych scen w spektaklu należą te, w których Ogonowski i Buszko okrutnie sobie z takich „starych” żartują. To sceny ze współczesnej szkoły i „poświęcającymi się” dla ucznia nauczycielami, to sceny z kuszeniem młodych przez różne skrajne ideologie, wrogie wobec siebie, a szukające w młodych swoich „żołnierzy”.

Tu to się nie udaje, lecz w rzeczywistości… No dobrze, w Like fake real gra w śmiertelną grę z wirtualem, trochę przegrywa, ale jednak wygrywa. Jak to w musicalu. Uwierzmy więc w to choć na teatralną chwilę i pobawmy się tą grą i tą myślą. A jeśli to nam nie wystarczy – i oby się tak stało – spróbujmy coś wspólnie z młodymi zrozumieć. I ocalić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji