Artykuły

Wanda utopiona operą wykpioną

Warto mleć pomysł. Barbara Sierosławska miała. Ta dziewczyna, urodzona w Heidelbergu, absolwentka Wolnego Uniwersytetu w Berlinie Zachodnim i — co nie bez znaczenia — córka przyjaciół Konrada Swinarskiego, postanowiła w zaskakujący sposób objawić swoja fascynacje Polska, naszym teatrem i literatura. Pomysł polega na udzieleniu prostych odpowiedzi na proste pytania, co nie oznacza wcale prostego efektu. Wręcz przeciwnie.

Gdyby Gombrowiczowski Pimko zapytał „dlaczego Wyspiański wielkim poetą był?” Sierosławska odpowiedziałaby spokojnie: bo nie zrobił z Legendy opery, jak zamierzał. O czym Legenda, przypomnijmy… Ano o Wandzie, co nie chciała Niemca. Dlaczego nie i chciała? Tego nie wie nikt. Lekka kpina, jaka się tu wkrada, nie bierze się z przypadku. Tak nastraja pastiszowy wobec całej naszej nadętej rzeczywistości pomysł uzupełnienia dramatu Wyspiańskiego muzyką, po to tylko, żeby sprawdzić, jak to będzie funkcjonowało. Czy nie mamy większych zmartwień? Otóż nie — zdaje się mówić młoda reżyserka. I ma rację.

A zatem bawmy się. Szczerze: teatr dawno Już nie dawał tak wielu powodów do radości w tak wysmakowany sposób. Rzecz nie zasadza się wcale na rozśmieszaniu widza płaskim dowcipem. Przeciwnie: maszyna formy. Jaką zastosowały pani reżyser i pani scenograf staje się tak demoniczna, że nie możemy się uratować. Diabelski chichot słychać już w muzyce artysty o jazzowym rodowodzie, Immanuela Brockhausa. A dalej — postaci wywleczone z topieli, włóczone na theatrum trucnła z wawelskich grobowców. Wszystkie snują się jak w jakimś traumatycznym cyrku, czemu pikanterii dodaje niesamowita sceneria fabryki Norblina, w której nakręcane eksponaty legendy przekraczają Jawnie granice surrealizmu. Ta zwariowana maszyna do grania rusza na naszych oczach, w szalonym tempie urasta w system totalny, a przez to wynaturzony. I tak oto w idiotyzmie sztuczności rodzi się prawda.

Najkrócej tak właśnie tłumaczyć można filozofię tego przedstawienia. Ono rzeczywiście cale Jest formą, zaprzeczeniem, ironią, kpiną, pastiszem, a nawet karykaturą. Gdybyście Państwo słyszeli i widzieli uwodzicielski ansambl rusałek wiślanych — dla tej jednej sceny warto wdrapać się na niewygodne siedziska starej narzędziowni kapitalistycznej przy demokratycznej ulicy Żelaznej.

Żart, a nawet zgrywa. Inteligentna i mądra. Musical à rebours. Opera wykpiona. Wanda utopiona. Co nam zostało? Nadzieja, że to przedstawienie pojeździ po święcie. Zapewne wzbudzi uczone reakcje, zapewnienia o awangardowym charakterze i proroczej nowatorskości. My wiemy swoje: ono jest z ducha polskiego kabaretu. Ale to nasza tajemnica.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji