Artykuły

Światło w różnym świetle

Najnowsza premiera w Teatrze Kana, anonsowana z przewrotną powagą jako branżowy projekt dla specjalistów od techniki scenicznego oświetlenia, którzy uchylają rąbka swoich profesjonalnych tajemnic nieobeznanemu w nich widzowi, to w istocie monodram.

Na pozór trudny w odbiorze, pełen specjalistycznych informacji i terminów, prezentowany niezwykle serio, bez jednego choćby uśmiechu, ale – poniekąd i przez to – niezwykle zabawny. Zwłaszcza dla widza, który jest w teatrze – szczególnie offowym – obyty. Przy tym wszystkim jednak jest Na lightcie (tytuł tak pokraczny, że nie sposób wątpić, że pokraczny celowo) przedsięwzięciem bynajmniej nie komediowym. To raczej mały, gorzki traktat (choć chciałoby się rzec: traktacik) o istocie teatru, nie tylko offowego zresztą.

Niewielka i ciemna z natury scena Kany (czerń jest tu jakby awersem światła, o którym w spektaklu mowa) staje się przestrzenią, w którą wpisany został i ukazany w rozmaitym – nomen omen – świetle monolog aktora, a zarazem doświadczonego oświetleniowca. Monolog utrzymany początkowo w charakterze profesjonalnego wykładu, połączonego z warsztatowym pokazem, ale w miarę czasu coraz bardziej chaotyczny, rozpadający się na osobne sceny, wymakający logice.

Opowieść „o istocie fresonale w opozycji do spota, czyli światło offu od Grotowskiego do Grabowskiego” – jak z powagą, lecz zarazem mrugając okiem zapowiada spektakl Kana – przekazuje nam ze sceny Tomasz Grygier – aktor i oświetleniowiec Kany od lat kilkunastu. I ma to w sobie coś z monodramów Jana Peszka, który w swoim czasie „nauczał” w ten sposób teatru i muzyki, sięgając po teksty Bogusława Schaeffera. Tyle że tamte Schaefferowskie monodramy za główny temat i obiekt obserwacji miały aktora przede wszystkim, a projekt (?) sygnowany przez tercet Fibich-Grigier-Nykowski zajmuje się raczej teatrem – w świetle – znów nomen omen – scenicznego oświetlenia. Jego typów, problemów, urody i pułapek, tajemnic i szalbierstw. Jego sztuki i sztuczek.

Zaczyna się stylizowanym na autobiograficzne wspomnienie monologiem, wygłaszanym w ciemności, na dodatek – w konwencji sprawozdawcy sportowego relacjonującego mecz piłki nożnej. Ryzykowne? Owszem. Zabawne? Tak. Ale kiedy zaczynamy sądzić, że całość pociągnie w stronę niezbyt oryginalnego kabaretu (ileż to razy słyszeliśmy z estrady takie parodie) wygłaszający branżową spowiedź aktor pojawia się przed nami w pełnym świetle. I w surowej scenografii z teatralnych sprzętów i rupieci wyciągniętych z piwnic i strychów, powoli wchodzi z nimi w relację. Dodajmy, że ten cały anturaż zramolałych przedmiotów – sugerujący, że mamy tu do czynienia z dziwną, ale bezużyteczną machiną – odegra jednak w spektaklu swoją rolę.

Nim to jednak nastąpi, Tomasz Grygier, jako aktor-oświeleniowiec, tonem zgorzkniałego eksperta, mającego za sobą rewolucję przejścia „od analogu do cyfry”, wciąga nas w rozmowę (jednostronną, bo mówi do nas, ale tylko on mówi) o istocie tego, co widzimy.

Zaskakujące, ale widz słucha go z uwagą, bo i wykład ów – o obrazie, fotografii, kolorach światła, o współpracy oświetleniowca z aktorem – ma wszelkie pozory ciekawej lekcji, pełnej przykładów (pokazywanych w trakcie) ze scenicznej praktyki. Znawcy tematu odnajdą tu zresztą rozmaite wątki lokalne i środowiskowe – pojawiają się na przykład nazwiska i konkrety: choćby Daniel Jacewicz z Teatru Brama i jego umiłowanie koloru White Gold. A i widzowie sami, by tak rzec: na własnej skórze (szczegóły – do zobaczenia i przeżycia na miejscu) będę się mogli przekonać, na czym polega prawdziwy off.

Jednak w miarę czasu teoria zderzona z praktyką zaczyna zgrzytać, a publiczność reaguje śmiechem na wynikłe stąd dysonanse i autoironiczne aluzje. Ale ten śmiech w końcu – raz jeszcze nomen omen – gaśnie, bo autobiograficzna opowieść Człowieka Teatru przybierać zaczyna formę uniwersalnej tragikomedii. Stając się przypowieścią o niespełnieniu. Twórczym i życiowym. Rozpadzie, przed którym narrator i bohater próbuje się ratować pseudonaukowym porządkowaniem swych doświadczeń. Porządkowaniem coraz bardziej gorączkowym, nerwowym (padają „brzydkie słowa”!), a wreszcie pogodzonym z bezsiłą.

Aż po efektowny finisz spektaklu. Pełen ironii i efektów scenicznych: kosmicznych skafandrów, dymów, wybuchów, ekscytujące muzyki (od Zdzisławy Sośnickiej po Jima Hendrixa!) i oczywiście światła. Utrzymany w poetyce kiczu estradowych widowisk – dopełnia całość – raz jeszcze i na deser nomen omen – błyskotliwie. Smutny to skądinąd i melancholijny błysk.

Na lightcie to przedstawienie inteligentne, a i atrakcyjne dla widza. Nie tylko jako branżowy wykład, rzecz… jasna (to już ostatnie nomen omen). Bo jest w tym spektaklu ton zmęczenia – tym, czym był i wciąż jeszcze bywa teatralny off. Jest rozczarowanie i tęsknota, dystans i gra konwencją, a wreszcie, co trzeba podkreślić, dobra robota wszystkich realizatorów. Z Tomaszem Grygierem na czele. Jego długie monologi wygłaszane przezeń w różnych, czasem trudnych scenicznie sytuacjach, trzymają styl i formę, a zabawa własnym grasejowaniem – czyli miękkim wymawianiem „r” – jest tyleż zabawna właśnie, co wieloznaczna.

Odnoszę jednak wrażenie, że chaos i ciemność, w których zanurza się, i o których mówi spektakl, dotykają go mocniej niż by należało. A bezradność bohatera przenika niestety strukturę całości. Co sprawia, że jawić się może ona jako zbiór teatralnych anegdot, cmentarzysko starego dobrego offu; dramat bez ramy i puenty.

Domyślam się, że tak może i miało być. Że intencją Na lightcie było zostawienie nas sam na sam z tą rupieciarnią. A jednak będę się upierał. Że dobrze by zrobiło przedstawieniu – nawet tak świadomie popadającemu w marazm, który opanowuje offową scenę – gdyby mocniej zebrało się w sobie, zdobyło na ostrzejszą puentę.

Zresztą, kto wie, może to wszystko jeszcze przed nim. Jest bowiem prawdziwie offowe w najlepszym sensie tego słowa. Pozostaje otwarte na to, co w nim samym żywe, zmienne. Warto więc je obejrzeć niejeden raz, by się przekonać, czy wciąż żyje i jak się zmienia, jeżeli się zmieni. Słyszałem zresztą, że niektórzy z sympatyków Kany oglądają je właśnie tak – wiele razy. Jestem skądinąd pewien, że każdy z tych spektakli jest i będzie inny. Może mroczniejszy, a może przeciwnie – mocniejszym światłem wypełniony.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji