Artykuły

Antygona w Nowym Jorku

Kiedy wczoraj zapalałam świeczki na grobach moich dziadków, dziękowałam Bogu za szczęście jakie mam. Czegóż więcej mi w życiu potrzeba? Mam rodzinę, dom, pracę i świadomość, że jest ktoś, kto i dla mnie kiedyś zapali świąteczną lampkę. Łza zakręciła mi się w oku na myśl o tych wszystkich ludziach, o których nikt nie dba za żyda, a i po śmierci nikt o nich nie pamięta. Od zawsze drzemało we mnie poczucie niesprawiedliwości i współczucia dla innych, ale kiedy w ostatni piątek obejrzałam na scenie Teatru Ludowego spektakl Antygona w Nowym Jorku, obudziła się we mnie złość, bunt i żal. Oglądałam dramat trójki bezdomnych ludzi owładniętych niemocą, nałogami i odnajdujących szczęście w szaleństwie.

Zatraciłam granice pomiędzy fikcją a rzeczywistością. Nie siedziałam na widowni, ja byłam w samym środku tej tragicznej historii. Czułam zimno, różne zapachy i smak wypijanej mieszanki alkoholowej. To było katharsis, a przecież oglądałam na scenie swoich kolegów, których – jak mi się wydawało – przez 10 lat wspólnej pracy poznałam jak własną kieszeń. Beatka Schimscheiner, Andrzej Franczyk, Jacek Wojciechowski i Jerzy Fedorowicz pokazali prawdziwe mistrzostwo. Zapomniałam, że są aktorami. Widziałam natomiast Anitę, Saszę i Pchełkę, którzy próbowali mi uświadomić, że obok mojego szczęśliwego żyda toczą się ludzkie dramaty, na które ja też mogę mieć wpływ.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji