Artykuły

Początek i koniec pewnej epoki

Teatr Ludowy w Nowej Hucie, kierowany od nowego sezonu przez w dyrektora Jerzego Fedorowicza, przygotował inauguracyjną premierę widowiska teatralnego inspirowanego filmem Andrzeja Wajdy Człowiek z marmuru — początek i koniec, Joanny Olczak-Ronikier. Z zapowiedzi prasowych wynikało, że sprawa będzie bliższa (niż w filmie) postaci znanego w latach 50. przodownika pracy, murarza Piotra Ożańskiego. Bałem się po prostu, że będzie to raczej kpina i pokazywanie języka, ale przyznaję się z pokorą, że nie doceniłem reżysera Krzysztofa Orzechowskiego, który dzięki wspanialej współpracy choreografa Jacka Tomasika i dzięki opracowaniu muzycznemu Jolanty Szczerby mógł stworzyć dzieło dość przejrzyste, nienachalne, chociaż szeleszczące często publicystyką. Tak. I to prasową publicystyką. Ale w czasach wielkiego przełomu tej publicystyki bać się nie trzeba.

Sprawność aktorska, podkreślam — aktorska — zapobiegła wielu nieporozumieniom, które mogłyby się zrodzić w geście odrzucenia i potępienia epoki stalinowsko-bierutowskiej, gomułkowskiej i gierkowskiej. Na wszelki przypadek przypominam, że premiera dokonała się w teatrze wybudowanym w Nowej Hucie, uruchomionym w grudniu 1955 roku, gdzie głównie Krystyna Skuszanka wespół z Jerzym Krasowskim rozpoczęli praktyczną walkę z socrealizmem, pustosłowiem politycznym. Jeszcze przedstawienie Księżniczki Turandot miało w sobie z natury rzeczy znaczenie kostiumu historycznego w zwalczaniu przemocy dyktatora. Ale potem Kaligula, Imiona władzy, Miarka za miarkę ostro oceniały głupotę i mordy dyktatora. W zespole nowohuckim jest jeszcze paru artystów pamiętających tamte spektakle.

Realizatorzy widowiska w Teatrze Ludowym uruchomili całą machinę sceniczną, mnóstwo pomysłów, również dość ogranych, ale w swojej hałaśliwości jakby potrzebnych dzisiejszemu widzowi, karmionemu bardzo często raczej spokojnymi scenami z życia dawnych Polaków lub popularnymi sztukami o znaczeniu incydentalnym. Część pierwsza Początku i końca Joanny Olczak-Ronikier pełna jest pohukiwania ZMP-owskiego, pieśni, potrząsań rękami i szturmówkami. Popularne (tak, tak, bardzo popularne!) pieśni masowe tamtej- epoki znalazły dobrych wykonawców w zespole „Hutnik”, który jest jakby bohaterem zbiorowym tej części przedstawienia. Opowiada mianowicie o tym, jak Chłopiec rzuca ojca, matkę i ziemię (którą najpierw im z mocy reformy nadali, a potem zabrać mu chcieli do spółdzielni) staje się w Hucie bohaterem pozytywnym. Pracuje tak, jak Ożański historyczny, wściekle uczy się przemówień i studiuje Lenina, chyba również Stalina?

Duża część widowni na premierowym przedstawieniu „brała to”. Było się z czego śmiać. Bardzo często śmialiśmy się sami z siebie. Również profesorowie, którzy grali w różnych takich klubach w koszykówkę i nie cieszyli się dlatego właśnie specjalnie popularnością, działacze dawnych epok, dziennikarze. Ale było to jakieś rzeczywiście reportersko sprawne, zaś Ireneusz Kaskiewicz jako Michna, Jarosław Szwec jako Żuk i Janusz Sykutera jako Kuźma stworzyli krwiste postacie… sztywniaków partyjnych. Jednakże w Krakowie nie wystarczy tak podać w skrócie osoby przedstawienia — Michna jest z wydziału propagandy dawnego KW w Krakowie. Żuk z Zarządu Powiatowego ZMP w Nowej Hucie, Kuźma — członkiem Biura Politycznego KC PZPR. Jakoś mam dobra pamięć w takich przypadkach,
jak premiera o charakterze publicystyczno-politycznym i kojarzę postacie sceniczne z rzeczywistymi. Aż przerażenie bierze, że można było powodować ludźmi za pomocą najzupełniej pustych haseł. Przecież pamiętam, że słynne Czerwone Kąciki w Nowej Hucie, czyli niby świetlice w hotelach robotniczych obsługiwane były przez niesamowitą ilość krakowskich aktorów. Robotnicy nowohuccy naprawdę zbudowali pierwszy teatr „Nurt” z elementów barakowych, najzwyczajniej… ukradzionych. Ale ukradzionych dla dobra wspólnego…

Część druga przedstawienia to tak zwana imprezka polityczno-śpiewaczo-taneczna z czerwca 1979 reku z domyślnym udziałem Edwarda Gierka. Byłem sprawozdawcą z pierwowzoru tego spotkania i okropnie się zdenerwowałem, kiedy mnie obstawa przegnała z miejsc dla prasy i tu już bez żartów zacząłem myśleć o… części pierwszej, w której chłopcy ubrani w skórzane kurtki, na wzór, no powiedzmy, radziecki mieli przywlec człowieka marmuru na akademię i nie udało im się to. Za Gierka Imprezki się udawaly; tylko od czasu do czasu ktoś tam krzyknął, że on tu w Nowej Hucie jako hutnik, który przybył ze Śląska, jest takim samym dobrym Polakiem, jak jego brat w Tarnowskich Górach, który płaci za elektryczność… o połowę mniej. Potężny cios wymierza Joanna Olczak-Ronikier w mafię estradowo-telewizyjną, która w latach 70. przyczyniła się znacznie do wymanewrowania właśnie takich instytucji jak Teatr Ludowy z pola działań kulturalnych. Najważniejszą sceną jednak w tej części jest konfrontacja opinii tzw. prostych ludzi z telewizyjnym i politycznym blichtrem tamtych lat. Otóż w tym miejscu Krzysztof Orzechowski jak gdyby osłabił napięcie. Wanda Swaryczewska, Witold Gruszecki, Władysław Bułka i Zbigniew Horawa to bardzo dobrzy aktorzy. Umieją przecież zagrać scenę wyznań o ciężkim życiu, złym zaopatrzeniu, niskich emeryturach, morderczych warunkach pracy hutniczej. Jest to trochę za mało skontrastowane z blichtrem estradowo-telewizyjnym. Już w tej części przedstawienia Jadwiga Lesiak (Kobieta) znalazła się znakomicie w roli publicystycznego właśni wyrzutu sumienia. Świetna scena z Cezarym Śliwkowskim — Ireneuszem Kaskiewiczem z Czesławem Flagowiczem — Zbigniewem Samogranickm oraz Ireną Orlińską — Ewą Czajkowską doskonale swą pretensjonalnością odbijały od dzieci parodiujących w gruncie rzeczy nieznośne popisy gładkiej, wymuskanej Gawędy faktorami są tutaj dzieci z teatrzyku Akademia Pana Brzechwy w Nowohuckim Centrum Kultury).

Część trzecia dzieje się dnia 15 grudnia 1981 roku, trzy dni po wprowadzeniu stanu wojennego. W zniszczonym lokalu siedzą Nowaczek rekwizytor (Tadeusz Szaniecki) i Pietrek Ożański (Andrzej Gazdeczka). Trochę smętnie im ta rozmowa idzie, przecież rzeczywistość była bardziej dramatyczna! Cóż to za pretensje — powie ktoś — przecież to teatr. No właśnie. Teatr ma wręcz obowiązek taką scenę podsumowania na ruinach własnych złudzeń — właśnie robotniczych — zrealizować ekspresyjnie. Tego mi zabrakło. Czyżbym poszedł tak daleko w moich własnych ocenach tamtych lat? Tę część najkrótszą uratowała Jadwiga Lesiak, kiedy znowu przypomniała wcale niedoraźne krzywdy, które zatruły ludzkie serca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji