Artykuły

Maćkowiak w serialach

- Ja cały czas jestem zmęczony. Ale gdy nic nie robię, czuję się o wiele bardziej zmęczony, niż wtedy, gdy dużo pracuję - łódzki aktor KAMIL MAĆKOWIAK nie narzeka na brak pracy w serialach i w teatrze.

Michał Lenarciński: Serial "Oficerowie" powoli kończy się, zagrałeś w nim jedną z głównych ról. Czy odczuwasz wzrost popularności?

Kamil Maćkowiak: - Nie, ponieważ popularności przysporzyła mi wcześniej rola Mikołaja w serialu "Pensjonat pod różą". To trwało trzy lata.

Przed tobą kolejny film telewizyjny. Rozpocząłeś pracę na planie serialu "Kryminalni".

- I cieszę się, bo po "Oficerach" zagram kolejną rolę, gdzie problemem nie są kolejne kawki, herbatki i pieniądze pożyczane od mamy, jak było w "Pensjonacie... ". Mikołaj tak dalece przestał rymować się z moimi prawdziwymi problemami, z tym, kim jestem, że ucieszyłem się, że nie będę już identyfikowany z tą postacią. Choć oczywiście "Pensjonat...", który był moim pierwszym doświadczeniem pracy z kamerą, przyniósł mi wiele dobrego. A wracając do "Kryminalnych": to dynamiczny film, bliższy filmowi niż telenoweli.

Słyszałem, że rola Kosmy w "Oficerach" nie przychodziła ci łatwo.

- To prawda, miałem parę problemów. Między innymi doskwierał brak prawa jazdy. Już pierwszego dnia zdjęciowego musiałem jeździć samochodem i to nie był najlepszy pomysł, bo miałem stłuczkę. Na szczęście niegroźną i nikomu, ani niczemu, nic się nie stało.

kończyłeś kurs, zdałeś egzamin?

- Nie.

Ale jeździć potrafisz.

- Po nauce w czterdziestoletnim "garbusie" - z zamontowanymi kamerami z przodu i po bokach - którym jeździłem po mieście, myślę, że umiem już jeździć. Są jednak pewne braki: nie znam znaków drogowych, rozróżniam tylko znak "stop" i "przejście dla pieszych". No i nie znam zasad ruchu drogowego.

Z tym filmowym jeżdżeniem wiążą się twoje cierpienia fizyczne.

- Tak. Reżyser wymagał ode mnie, bym wskakiwał do auta, nie otwierając drzwi. I tu był problem do opanowania: co zrobić, by tak wskoczyć, aby w momencie wskakiwania nogi lądowały na właściwym miejscu. I żeby można było natychmiast ruszyć. Trochę się poobijałem. Cóż... Maciej Dejczer utrzymywał graną przeze mnie postać w dynamicznym tempie i oczekiwał wiele. To była ciężka praca, ale fajna.

W "Oficerach" zagrałeś gangstera, który na końcu okazał się najlepiej w Polsce zakonspirowanym policjantem. A w "Kryminalnych"? Rola podobna?

- Tylko za sprawą gatunku. Tym razem gram policjanta jawnego, biegającego z bronią, aktywnego. Bardzo się cieszę na tę pracę.

Nie obawiasz się, że teraz widzowie kojarzyć cię będą wyłącznie jako młodego gniewnego?

- Cha, cha. Po roli Mikołaja bardzo bym sobie tego życzył. Na etapie, na jakim jestem, nie obawiam się wkładania mnie do szuflady.

"Oficerów" kręciliście głównie podczas wakacji. "Kryminalni" właśnie wystartowali ze zdjęciami, a twoja postać jest wiodąca - grasz jedną z pierwszoplanowych ról. Zdjęcia są w Warszawie, tymczasem w Łodzi grasz sporo i próbujesz w teatrze. Jak to sobie wyobrażasz?

- "Oficerów" zacząłem kręcić w maju, gdy miałem najgorętszy okres w teatrze: cztery wyjazdy z "Niżyńskim", sporo spektakli na miejscu, zdjęcia do "Pensjonatu... ". Myślę, że wszystko jest do pogodzenia przy samodyscyplinie i dobrej organizacji. Zapewne od stycznia czeka mnie okres bardzo wytężonej pracy, połączonej ze spędzaniem wielu godzin w pociągach - oby jeździły nareszcie szybciej. Ale nie boję się tej pracy.

Nie masz momentów, gdy czujesz zmęczenie?

- Ja cały czas jestem zmęczony. Ale gdy nic nie robię, czuję się o wiele bardziej zmęczony, niż wtedy, gdy dużo pracuję.

To ten przyjemniejszy rodzaj zmęczenia?

- Tak. Przy wielu zajęciach wkracza się na poziom takiej intensywności, że jest się w stanie zrobić o wiele więcej, niż wtedy, gdy ma się pracy niewiele. Cieszę się, że właśnie teraz taki styl przede mną. Zwłaszcza że wówczas inaczej traktuje się teatr.

Co to znaczy?

- Powrót do teatru jest tym, na co się czeka. Czeka się na próby, na przedstawienia.

Ale w twoim przypadku trzeba jeszcze łączyć dwa miasta.

- Ale łączyć trzeba Łódź z Warszawą, a nie Zakopane z Gdynią. Nie jest to problem. Poza tym nie nadaję się do funkcjonowania w jednej zawodowej rzeczywistości. Wszelkie problemy komunikacyjne czy organizacyjne w kontekście pracy w dwóch miejscach, przestają istnieć. Nie jest fajnie, gdy te dwie rzeczywistości nie uzupełniają się.

Jak powiedzieliśmy, zacząłeś zdjęcia na planie "Kryminalnych", a jednocześnie próbujesz w teatrze. Zdaje się, że próby nie są najprostsze, a i tekst niełatwy.

- Myślę, że "Osaczeni" Władimira Zujewa to dla mnie poprzeczka wyżej niż "Niżyński". "Niżyńskiego" budowałem na emocjach bardzo wysokich, ale w tym monodramie trudno o jednoznaczny przebieg psychologiczny postaci: Niżyński popadał w obłęd. Tu gram rolę chłopaka, który na wojnie w Czeczenii spędził cztery lata i rzeczywistość, jakiej doświadczył, z trudem mieści się w głowie. Świat tej wojny i degrengolada ludzi funkcjonujących w permanentnych stanach lękowych, stwarza takie wyobrażenie, że ciężar jest nie do udźwignięcia. Teraz chcę zrozumieć i obronić w sobie człowieka, którego gram, znaleźć argumenty i zrozumieć nie to, dlaczego człowiek zabija - bo to wpisane jest w wojnę - ale jakiego okrucieństwa jest w stanie się dopuścić. Okazuje się bowiem, że śmierć, samo zabicie, na tej wojnie jest czymś najlżejszym. Mocna praca.

Jak w takiej pracy układają się proporcje między wrażliwością i warsztatem?

- Trudne pytanie. Warsztat to próba znalezienia formy dla postaci, obudowanie jej. Natomiast emocjonalność spotęgowana zostanie, jak myślę, do granicy wytrzymałości. Nie wiem jeszcze do końca, jak się do tego "dobrać", ale na pewno będzie to duży lot.

Kiedy premiera?

- 4 lutego.

A oprócz tego?

- Oczywiście "Niżyński".

Lubisz grać "Niżyńskiego"?

- Uwielbiam ten spektakl, ale dużo mnie kosztuje. Zawsze starałem się nie uprawiać "martyrologii" w odniesieniu do ról - zresztą w odniesieniu do wszystkiego - ale myślę, że każdy widz w teatrze ma świadomość, że ten pot, łzy, wysiłek, zmęczenie - są jeden do jednego. "Niżyńskiego" od stycznia zagrałem czterdzieści razy, dostałem sześć nagród, przedstawienie cieszy się uznaniem publiczności: czego chcieć więcej.

Nie przewraca ci się w głowie, gdy słyszysz, że do teatru wykupione są bilety na wiele tygodni do przodu na monodram Bronisława Wrocławskiego i twój?

- Pewnie, że mi się nie przewraca. Oczywiście, cieszy mnie to. I to właśnie jest największa satysfakcja: uznanie i zainteresowanie widzów.

Rozmawiamy o twoich rolach i mówiąc szczerze, poza Mikołajem, nie widzę postaci, która nie byłaby chora psychicznie, złamana przez życie, "popaprana", "zakręcona". Nie chciałoby ci się zagrać w farsie, lekkiej komedii?

- Ani za farsami, ani za lekkimi komediami nie tęsknię. Natomiast chętnie zagrałbym w tak zwanym wysokim bulwarze: trochę łezki i groteski. Ale to, jak jestem obsadzany, ode mnie nie zależy. Ale przyznam się, że zaczynam teraz szukać samodzielnie, bo tym neurotycznym i psychotycznym Maćkowiakiem jestem trochę zmęczony.

Próbowałeś tej "lekkości" na Scenie Prezentacje w Warszawie, to była "Ryzykowna zabawa".

- I czułem, że nic nie robię. To nie dla mnie. Ja muszę się utytłać, ubrudzić, spocić, namęczyć, poobijać i wyczołgać się z teatru po spektaklu, żeby czuć, że jest OK, że dzieje się.

Ostatnio nie miałeś okazji się tak poczuć, bo "Szwaczki", które próbowaliście w teatrze, nie weszły ostatecznie na afisz. Nie żal ci "Szwaczek"? Pewnie się napracowałeś?

- Żal mi pracy, ale absolutnie zgadzam się podobnie - jak myślę - wszyscy, którzy przygotowywaliśmy przedstawienie - z decyzją dyrektora, który zrezygnował z premiery.

Niebawem święta, Nowy Rok. Gdzie spędzisz ten czas?

- Na święta naturalnie pojadę do domu, do Trójmiasta. A sylwestra spędzę w Łodzi, najpewniej w teatrze. Nie przypuszczam, żebym spędził tam czas do północy, ale myślę, że w Nowy Rok wejdę, nie mając poczucia, że oto jest Nowy Rok. Nie lubię "sylwestrów", tej presji świętowania na siłę. Siłą rzeczy to czas na dokonywanie bilansów, co nie zawsze dobrze nastraja.

Czynisz postanowienia noworoczne?

- Zawsze czyniłem jakieś postanowienia, ale od pewnego czasu tego nie robię, żeby uniknąć rozczarowań.

Czego ci życzyć w tych okolicznościach?

- Żeby udało mi się zmierzyć z autorskim spektaklem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji