Artykuły

Całująca się w malinach

"I to mi zostało..." - monodram Krystyny Feldman w reż. Roberta Glińskiego w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Marta Kaźmierska w Gazecie Wyborczej - Poznań.

Po urodzeniu Krystyna Feldman była podobno bardzo maleńka, nawet jak na niemowlę. I to jej zostało.

Mistrzyni epizodu, przy czym raczej złośliwa sąsiadka niż łzawa amantka - tak najczęściej porządkujemy sceniczną biografię Krystyny Feldman. Obsypana deszczem nagród za rolę Nikifora Krynickiego w filmie "Mój Nikifor" po długich latach przed kamerą nareszcie zaistniała na dużym ekranie w roli głównej, choć męskiej. Obsypana deszczem nagród za Nikifora pozostała sobą. Ale jak tu nie być sobą, gdy jest się postacią tak charakterystyczną?

O tym, co ukształtowało jej sceniczną i pozasceniczną osobowość pani Krystyna opowiada w monodramie "I to mi zostało". Spektakl to i nie spektakl. Raczej bliskie spotkanie z aktorką w zacisznej Trzeciej Scenie Teatru Nowego.

Na scenie przedwojenne meble: stare zdjęcia na ścianach, kredens, okrągły stół, ciężkie krzesła. Wśród nich ona: Krystyna Feldman jako Krystyna Feldman. Tym razem może jeszcze bardziej prawdziwa w najtrudniejszych życiowych rolach, również tych, o których słyszeli dotąd nieliczni.

- Z korepetytorem mojego brata całowałam się raz w malinach - wyznaje z szelmowskim uśmiechem. A potem opowiada o wojennej gehennie, powojennej tułaczce za chlebem po Polsce i o tym, że obok aktorstwa, imała się w życiu także innych prac. - Trzeba było ogród skopać, drewno porąbać, pomyć to i owo - wylicza. - Robiłam wszystko z wyjątkiem gotowania. I to mi zostało! - powtarza swój sceniczny refren.

Artystka sięga do najodleglejszych zakątków pamięci: do dzieciństwa spędzonego we Lwowie, w Krakowie i w Zakopanem i na Ukrainie. Opowiada o ojcu Fryderyku Feldmanie, aktorze oraz o mamie Katarzynie Sawickiej, śpiewaczce operowej. Jest w jej gawędzie miejsce i dla brata, i dla siostry, i dla psów, między innymi przygarniętego tuż po wojnie airedale teriera i dla lwowskich przyśpiewek. Jest też ślad po mężu, który zmarł w 1953 r., jesienią. Kilka miesięcy wcześniej umarł Stalin.

Krucha, drobna aktorka przywołuje swoje pierwsze sceniczne doświadczenia z energią i humorem właściwym podlotkom. - A co ja grałam? Przeważnie chłopaków albo jakieś tam kocmołuchy charakterystyczne - macha ręką. Potem milknie na chwilę wspominając, jak po 17 września 1939 r. uciekał za granicę polski rząd. - Ja to wszystko widziałam - wyznaje gorzko.

Dowiadujemy się też, że było w jej życiu miejsce na bunt: gdy nie chciała grać w przedstawieniu będącym peanem na cześć znienawidzonego ustroju. I gdy pewnego mroźnego grudniowego dnia na ekranie jej przenośnego telewizorka, zamiast serialu o Napoleonie, ukazała się specyficzna twarz w ciemnych okularach. By uregulować odbiór trzeba było najpierw stuknąć w obudowę telewizorka. Pamiętnego dnia aktorka skorzystała z tej możliwości kilkakrotnie. - Szkoda, że nie poczuł tego uderzenia - mówi dziś.

To wszystko jest w monodramie "I to mi zostało", wzruszającej, ponadgodzinnej lekcji historii. Krystyna Feldman opowiadając na scenie o swoim życiu dopisuje jej pokaźny rozdział. Ważny rozdział.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji