Pagórek na Ochocie
Ma teatr nasz wobec dramaturgii węgierskiej poważne zadłużenia. Pisałem o nich nieraz i dziś znów powtórzę: samotne wysiłki Stanisława Hebanowskiego winny stać się zachętą dla drugich w zaznajomieniu nas z namiętną tragedią romantyczną Imre Madacha (Los człowieka), czeka na swego odkrywcę „olimpijska” sztuka Laszlo Nemetha (Galileusz), zbyt rzadko gramy pisarzy z dnia dzisiejszego.
Ale właśnie Diabelską górę bym sobie darował. To literatura pozorów, banalne odpowiedzi na tradycyjne pytania o sens życia, sztuczna konstrukcja ludzkich charakterów. Brakuje Szakonyiemu goryczy Tibora Dery, brakuje finezyjności Gyulli Illiesa.
Aktorzy Teatru Ochoty zwiększyli – jeszcze swą grą dystans pomiędzy pisarzem a widzem. Jedni (Janusz Leśniewski jako Colonel), bo frazeologią przeciążyli siłę namiętnych przydechów — drudzy (Andrzej Siedlecki jako Spadochroniarz), bo skapitulowali wobec zadań i po prostu biegli przez tekst, bez prób jego wytłumaczenia.
Słabiutka to pozycja w tak miłym mi teatrze. Szkoda…