Śmieszne ceremonie
Proces Józefa K. rozpoczął się w dniu jego trzydziestych urodzin - wieku Chrystusa, który odnalazł swoje przeznaczenie. Sen, w którym bohater słyszy anielski głos pobrzmiewający w muzyce Andrzeja Głowińskiego, łączy go ze sferą irracjonalną, zepchniętą poza obszar istnienia. Zewnętrzne "ja" prokurenta banku zostało przeciwstawione tajemniczemu, opornemu wobec logiki bytowi, który decyduje o losie człowieka. W przedstawieniu Ryszarda Majora metaforyczny sąd skojarzony jest z siłą libido - wypełnioną kompleksami podświadomością. Kafka pomiędzy księgi sądowe włożył upstrzoną nieprzyzwoitymi obrazkami powieść "Plagi, jakie musiała znosić Małgosia od swego męża Jasia". Major odnalezione w pokoju K. kobiece akty zamienił na akta śledztwa; czyniąc z nich także dowód jego winy, zatarł opozycję między zmysłowością sądu a mieszczańską egzystencją oskarżonego, w której substytutem Erosa są regularne wizyty u sprzedajnej kelnerki. Sceny z kobietami: panną Burstner, Leni, Żoną Woźnego nasycone są symbolami fallicznymi i monotonnym seksualizmem. Z sądem łączy je ich irracjonalizm i naturalny - krępowany anonimowymi kostiumami - instynkt. Nawet stara pani Grubach (w osobie Joanny Bogackiej atrakcyjny obiekt pożądania) - atakowana w sąsiedztwie łóżka przez jakąś zwierzęcą, obniżającą jej głos siłę - przeciąga się lubieżnie i prowokuje masturbacyjnymi odruchami.
Gdzie jest sąd? Piętrowa, podzielona na segmenty konstrukcja Jana Banuchy sugeruje wyraźną hierarchizację przestrzeni. Jest to struktura wertykalna: w dole społeczna "komedia świata", której antypody wyznacza bank jako domena ratio oraz sypialnia; na piętrze strych z pracownią Titorellego i kancelariami sądowymi, skażonymi ziemskim brudem; wreszcie w górze, na odsłoniętym pomoście z reflektorami jakieś tajemnicze głowy przyglądające się temu wszystkiemu z dystansu. Czy tam właśnie znajduje się wysoki sąd, do którego Józef K. nigdy nie doszedł? Cały ziemski byt jest sądem, ale oskarżony obcuje tylko z niższymi urzędnikami - odźwiernymi, którzy znajdują się przed prawem, a nie w prawie. Błąd Józefa K. i człowieka ze wsi polega na tym, że obaj odbierają wypowiedzi odźwiernego jako prawdę absolutną.
Dawne interpretacje sceniczne, które charakteryzowały mroczną, straszliwą rzeczywistość "Procesu" jako organizm totalitarny, zmuszający do uległości, Major poddaje stylizacji (komiksowe sceny ze ślepym nadzorcą-mafiosem i jego pomocnikami uzbrojonymi w surrealne karabiny). Ziemski sąd świata jest dla niego przede wszystkim teatrem z operowymi figurami. Kiedy Franz {#au#590}Kafka{/#} po raz pierwszy czytał w wąskim gronie przyjaciół fragmenty swojej powieści, słuchacze reagowali śmiechem. Zainspirowany tą wskazówką reżyser gdańskiego przedstawienia próbuje efektów komicznych - wszak wiek XX nobilitował farsę jako formę najbardziej adekwatną dla tragizmu świata "grzechu bez Boga". Groteskowemu skrzywieniu poddał jego zewnętrzny, związany z konwencjonalizmem społecznym, wymiar. Charakterystyczna dla spektakli Majora rozbudowana partytura gestyczno-ruchowa dzieli postaci na dyrygujących i dyrygowanych, tworzy ich zewnętrzny, utrwalony w pozie gorset. Aktorzy wszak nie zawsze kupują tę konwencję "powierzchni", a niektóre pomysły reżysera (Wuj z wieszakiem pod paltem w płaskim wykonaniu Jerzego Dąbkowskiego) wydają się arbitralne i nie pełnią w spektaklu funkcji interpretacyjnej. Dychotomiczna struktura jest nie tylko właściwością świata, ale i Józefa K. Major przydaje mu cieni i sobowtórów. Opuszczając pomieszczenia sądowe K. pociąga za sobą jednego z oskarżonych, trzymając go pod pachę. Ten sam aktor (Andrzej Łachański) gra spotkanego u Hulda dyrektora kancelarii, który czai się za plecami naszego bohatera. W scenie bankowej rozpoznajemy go w roli fabrykanta polecającego usługi malarza Titorellego - w pantomimicznej etiudzie ujawnia się jako lustrzane odbicie K. Świat widzialny, działania postaci antycypowane przez prokurenta w myślach są jego własną motywacją, duchowym odzwierciedleniem. Sąd jako podświadome "ja" wyzwalające się spod terroru mieszczańskiej egzystencji ma na niego coraz większy wpływ, jest w nim. Chęć utrzymania się na powierzchni życia, odrzucenia winy przed światem przegrywa w końcu z wewnętrznym nakazem poznania dobra i zła, wzięciem odpowiedzialności przed samym sobą. Tak właśnie, eksponując konflikt obu dążeń, gra Józefa K. Jarosław Tyrański. Nie zdaje sobie sprawy z wagi procesu, ale uznaje aresztowanie za fakt i szuka walki. Skazuje siebie na śmieszność, zagubienie, narastające zagrożenie, poczucie osaczenia odczuwane fizycznie jako duszność. Jego śmierć odarta z patosu ma swoją jakość - jest na miarę psa, zamkniętego w potrzasku metalowej kurtyny, wolno opadającej w finale. Czyżby winą obciążony był nie K. w swojej nieznajomości prawa, tylko absurdalny świat, odmawiający człowiekowi szansy? Major nie daje w swoim przedstawieniu zdecydowanej odpowiedzi.
Pewna dwuznaczność przypisana jest również postaci adwokata Hulda w gwiazdorskiej kreacji Jerzego Łapińskiego. To wyposażona w gigantyczną pierzynę - symbol ochrony i zniewolenia - Łaska, która spływa na oskarżonego kosztem jego wolności, podmiotowości. Relacje między adwokatem a klientami (Florian Staniewski jako groteskowo-tragiczny kupiec Block) mają swój perwersyjny i sadystyczny kontekst. Huld łączy również przeciwstawne sposoby istnienia, między którymi miota się K. - niecierpliwość i gnuśność. Ale jedna z nich jest przebieranką, lisią sztuczką sądu na użytek oskarżonego. Po demonstracji zawodowej aktywności - nadmiernej, pełnej baletowych figur ruchliwości, przyśpieszonym wypowiadaniu frazy z eksponowaniem jej melodii zapada nieoczekiwanie w sen, wciągany w obszar chaosu i degrengolady.
Pierwsza w tym sezonie premiera Teatru Wybrzeże jest spektaklem godnym uwagi, choć nierównym. Słabą stroną są dłużyzny, miejsca jałowe dramaturgicznie. Major potraktował Kafkę z dużym pietyzmem, starając się stworzyć sceniczny ekwiwalent dla wszystkich wątków powieści. Niepotrzebnie, tym bardziej że kilka elementów inscenizacji jest nieczytelnych dla widza, który nie sięgnął uprzednio po tekst. Nadto, dyrekcja, przerażona długością przedstawienia (cztery godziny), wymusiła po premierze skróty, ze szkodą dla jego niewątpliwej, mnożącej interpretacyjne piętra teatralnej urody.