Artykuły

Czekając na Godota

Wszystko jest na dobrym, profesjonalnym poziomie. I reżyseria, zwłaszcza w jej warsztatowym aspekcie, i finezyjna scenografia Aleksandry Semenowicz, i — przede wszystkim — aktorzy, „ostatni taki kwartet”: Krzysztof Kowalewski — Estragon, Wiesław Michnikowski — Vladimir, Jan Kobuszewski — Lucky oraz Janusz Gajos — Pozzo. A jednak najnowsza inscenizacja jednej z najsłynniejszych sztuk XX w. wyraźnie rozczarowuje. Otrzymaliśmy bowiem teatralny preparat, z którego niemal zupełnie wyparowała tajemnicza, wieloznaczna aura utworu. Wydaje się, że zawiodło podstawowe ogniwo — porozumienie reżysera z aktorami. Jeśli otrzymali oni „instrukcje”, choć w części podobne do interpretacji zamieszczonej w programie, to zrealizować ich nie mogli, gdyż nie sposób grać ani symboli, ani wypreparowanych cech gatunku ludzkiego. Musieli dążyć do zbudowania pełnowymiarowych postaci — tyle że każdy w znacznym stopniu na własną rękę, bez koniecznej, ścisłej koordynacji z pozostałymi. Dlatego zbyt kabaretowy Estragon tak zagłusza refleksyjnego Vladimira, najciekawszą aktorską propozycję spektaklu. Dlatego za dosłowny, wręcz karykaturalny Pozzo, przywodzący na myśl Ogniojada z opowieści o Pinokiu, nie jest wiarygodnym nośnikiem zła, przez co cierpienie Lucky’ego traci oparcie — mimo wstrząsającej sceny „myślenia”. Precyzyjna struktura beckettowskiego dramatu została zakłócona; pozostały godne uwagi elementy całości, która nie zaistniała. Czy w takiej sytuacji cieszyć się z niewątpliwie przyzwoitego przedstawienia, czy żałować utraconej szansy — to już kwestia indywidualnego wskaźnika optymizmu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji