Artykuły

Wielki przegrany

Z nadzieją szedłem na immatrykulację opery Carmen do repertuaru sceny „Pod Pegazem”. Premiera jej odbyła się w lipcu, w plenerze Starego Browaru (pisałem o niej 10 VII); potem miały miejsce plenery zagraniczne. Wierzyłem, że w międzyczasie (i w nowej wersji) poczynione zostały pozytywne retusze i zmiany. I rzeczywiście — wtłoczenie plenerowej inscenizacji w gabaryty sceny teatralnej spowodowało, że koncepcja przeniesienia akcji opery w inny czas i w inne środowisko nabrała konsekwencji i wiarygodności — łatwiej można w tej skondensowanej scenografii ją zaakceptować. Nastąpiły też pozytywne zmiany w reżyserii i w prowadzeniu aktorów. Na przykład tytułowa postać, Galina Kuklina rysuje się teraz wyraziście, konsekwetnie (tylko dlaczego ciągle na ugiętych kolanach?). Również w jej śpiewie uwypuklił się profesjonalizm i duża muzykalność — śpiewa i interpretuje optymalnie, oczywiście na miarę możliwości swojego głosu, jego dynamiki, wolumenu, barwy. Zmiany obsadowe dotyczyły pozostałych pierwszoplanowych postaci: Michał Marzec z dużym powodzeniem przejął rolę Don Josego, dobry aktorsko Jaromir Trafankowski rokuje nadzieje „wśpiewania się” w partię Toreadora, a Agnieszka Mikołajczyk jest po prostu wzorcową Micaelą. Z dalszego planu trzeba wyróżnić Mariana Kępczyńskiego z wyraźnie poprawioną emisją jego pięknego głosu, Bogusława Szynalskiego (bezbłędny Dancairo) oraz swobodną wokalnie i aktorsko Agnieszkę Dondajewską (Frasguitg). Sporo jest więc pozytywnych zmian w tym remake'u Carmen, jednak nie decydują one o awansie do rangi wysokiej sztuki. Pozostaje efektownym widowiskiem, jednak sterującym w stronę popkultury. Najbardziej poszkodowany jest George Bizet, jego wspaniała muzyka. Jest niedoceniana, odsuwana w ilustracyjne tło, pozbawiona wiary realizatorów w jej samodzielną moc oddziaływania. Najpiękniejsze fragmenty są nadal jakby wstydliwe zasłaniane okropnymi scenkami baletowymi (np. Habanera, wstępy orkiestrowe do III i IV aktu). Nadomiar wprowadzona zmiana kierownika muzycznego nie okazała się szczęśliwa. Młody dyrygent Aleksander Gref nie udźwignął spoczywających na nim wielkich zadań.

Objawiało się to w brzmieniu orkiestry, w braku korelacji jej ze sceną, w nieprzekonujących tempach i ekspresji muzycznej. Wzmacniało to wrażenie traktowania w całym spektaklu muzyki jako ilustracji do działań i obrazów scenicznych, pozbawienia jej autonomii artystycznej… Przy tej przegranej Bizeta smutkiem mógł napełniać finałowy entuzjazm publiczności…

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji