Artykuły

Pardą

Wodewil Okudżawy grany jest w Teatrze „Rozmaitości” bardzo rzadko, ponieważ zbyt skomplikowana obsada utrudnia znalezienie dnia, kiedy wszyscy mają czas. Weźmy na przykład orkiestry: fortepian, altówka, skrzypce, wiolonczela, klarnet, bas klarnet, flet, gitara, akordeon, trąbka, perkusja, kontrabas, mandolina, dwóch dyrygentów. Kiedy wszyscy się zejdą, powstaje muzyka tak gęsta, że słyszalność śpiewającego Szypowa zapewniłaby dopiero Victoria de Les Angeles (Gomes Cima), na co Teatru nie byłoby stać. Zresztą i tak jest rozrzutny. Aktorzy śpiewają cienko i nie te — można sądzić — co potrzeba, piosenki. W powieści jest ich dużo, w scenariuszu Okudżawy też, a na scenie setrebię, jakby ich wcale nie było.

Rzecz nosi tytuł Mersi, czyli przypadki Szypowa, wodewil z myszką, zdarzenie prawdziwe.

Szypow to kreatura pod każdym względem. Wtrąca wyrazy francuskie, gdzie popadnie, i źle wykonuje swoje obowiązki agenta tajnej policji. Obserwując jego robotę dochodzimy do wniosku, że kiepski agent jest dla śledzonego bardziej niebezpieczny niż fachowiec. Który zresztą czułby się w Jasnej Polanie jak pączek w maśle.

Przypadki Szypowa są wodewilem nie z jedną, lecz z trzema myszkami. Pierwsza z nich oznacza przeszłość, czyli rok 1862. Druga oznacza pokojówkę (znów spojrzał na czarnukę. Cmoknęła przez sen. — Całuje się… myszka. Nie jest taka znów piękna — skóra i kości…), na którą Szypow miał ochotę. Trzecia oznacza Szypowa — myszkę w pazurach prystawa Szlachtina, podpułkownika Szenszyna, hrabiego Kreutza — oberpolicmajstra Moskwy, generała Potapowa — dowódcy korpusu żandarmów, Wałujewa — ministra spraw wewnętrznych i księcia Dołgorukowa — szefa żandarmów. Myszka Szypow, jak to w tym świecie, miał z kolei swoje myszki, mniejsze od niego, i tak dalej…

Z Jasnej Polany znanym kanałem nadchodzą wiadomości ekscytujące każdego agenta, myszka nie myszka. Mieszka tam hrabia Tołstoj, człowiek wielkiego rozumu, zdaje się pisarz, kształcony bodajże na Uniwersytecie Moskiewskim, przebywają u niego relegowani studenci. W dobrach hrabiego sieje się oświatę.

Jeśli tak, to książę Dołgorukow, pewien prawomyślności Tołstoja, wysyła mu na kark — jak to w wodewilu — agenta.

Intryga opisana przez Okudżawę ma swoje praźródła w autentycznych donosach szpicli.

Rusza maszyna: podejrzenia płyną z góry i domagają się potwierdzeń z dołu. Szypow śle wyssane z palca brednie. Mechanizm działający według reguł perpetuum mobile napędza się sam i sam się reprodukuje. Hrabia Tołstoj jako przedmiot operacji mógłby nawet w ogóle nie istnieć, i w jakimś sensie nie istnieje, bo Szypow nie widział go na oczy.

Tak to wygląda w powieści.

Ale na scenie wygląda inaczej, bo powieść traci nieco na przeróbce, nie bez winy autora, który chciał koniecznie obejrzeć ją na scenie. Na inscenizacji traci więcej, ponieważ mamy do czynienia z kilkoma obrazkami zlepionymi na słowo honoru. Lepiszczem są źle śpiewane piosenki.

Inscenizacja nie ma stylu, który cechuje indywidualność Okudżawy. Nie ma stylu, który cechuje dawny STS. Można powiedzieć, że jest w ogóle bez stylu, czyli odpowiada stylowi dawnych „Rozmaitości”. Szkoda.

Wodewil, zwłaszcza historyczny, nie może kończyć się źle. Toteż Szypow pod koniec będzie zdemaskowany. Zęby jednak wodewil nie kończył się zbyt dobrze — na miejscu Szypowa stanie Giros, kreatura dwakroć nikczemniejsza i dwakroć bardziej bezczelna. Impreza może zatem toczyć się dalej, bowiem perpetuum mobile nie wytraca energii. Ale nie bójmy się. Jesteśmy w teatrze, i to w dodatku w Teatrze „Rozmaitości”.

Z mechaniki wiadomo przecież, że perpetuum mobile nie istnieje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji