Artykuły

Hanuszkiewicz na odchodnym

Od początku tego roku ze stanowiska dyrektora i kierownika artystycznego warszawskiego Teatru Narodowego odszedł po kilkunastu latach Adam Hanuszkiewicz, a scena narodowa przeszła pod bezpośredni zarząd ministra kultury i sztuki. Powzięte decyzje administracyjne były odpowiedzią na niejeden raz formułowany postulat, aby narodowa scena — zgodnie z historycznym dziedzictwem — pełniła funkcję sceny reprezentacyjnej czy też akademickiej. Przyszłość okaże, w jaki sposób nowi kierownicy teatru potrafią rozwikłać to zadanie.

Jedno jest pewne: Hanuszkiewicz bronił się przed przyjęciem obowiązków szefa teatru statecznego czy wzorcowego. Raz celnie, raz bez widocznego sukcesu. Programowa kontrowersyjność, swoista ucieczka od klasycznej dramaturgii sprawiała jednak, że nawet wówczas, gdy spektakle w Narodowym (lub w Małym, drugiej scenie powołanej przed dziesięciu laty) nie były osiągnięciami artystycznymi, to były wydarzeniami, o których się mówiło. Dość przypomnieć takie spektakle, jak Kordian, Hamlet, Wesele, Norwid, Beniowski czy Balladyna, które wzbudzały przecież nie lada namiętności. Zdarzały się na obu scenach Narodowego szlagiery z Białym małżeństwem Różewicza (już 550 spektakli, nadal w eksploatacji), Zabawą w koty (rewelacyjny koncert aktorski Ireny Eichlerówny) czy wspomnianą już Balladyną. Do Narodowego waliła młodzież, wbrew gromom krytyki coraz bardziej zdegustowanej „dziwactwami” Hanuszkiewicza.

Konflikt Hanuszkiewicza z krytyką polegał przede wszystkim na rozminięciu się wyobrażeń o scenie narodowej. Dyrektor w swoich licznych wypowiedziach publicznych bronił swojej koncepcji, dowodząc, że najważniejszym jego obowiązkiem jest prowadzenie sceny żywej, obchodzącej publiczność. Krytyka nie negując zasady, podawała w wątpliwość linię repertuarową, w której wraz z upływem lat coraz silniejszy nurt stanowiły „spektakle autorskie” kierownika teatru, rozmaite collages, montaże, a coraz cieńszą strugą sączyła się wielka dramaturgia. Hanuszkiewicz prowadził dobry, a niekiedy i świetny teatr popularny, zaniedbując jednak przy okazji obowiązki wynikające z ciążenia tradycji sceny narodowej. Wiodło to niekiedy do wypadków przy pracy, jakimi były ostatnio premiery Horsztyńskiego czy Leśmiana.

Z odejściem Hanuszkiewicza z Narodowego kończy się w tym teatrze pewna epoka, na której piętno swojej osobowości tak wyraziście odciskał. Można nawet zaryzykować tezę, iż Hanuszkiewicz po części stał się więźniem własnych pomysłów. Rozbudzając apetyt widzów na spektakle uderzające innością, kolejnymi premierami próbował walki z własnym mitem.

Na odchodnym raz jeszcze zaskoczył, dając w „Małym” – Komedię pasterską Jana Andrzeja Morsztyna wg Torquata Tassa, a na scenie dużej Śpiewnik domowy Stanisława Moniuszki. Arcydzieło sielanki miłosnej zabraniało w „Małym” szczerze i radośnie. Historia narodzin odwzajemnionej miłości, zakończone szczęśliwie cierpienia kochanków zostały opowiedziane z temperamentem i humorem, a Zofia Kucówna i Emilian Kamiński stworzyli zabawne, choć zarazem liryczne postacie stróżów dojrzewającego uczucia. Siedemnastowieczny tekst Morsztyna za sprawą aktorów stał się przy okazji koncertem polszczyzny.

W tonacji już to radosnej, już to patriotyczno-religijnej poprowadził Hanuszkiewicz Śpiewnik domowy, spektakl złożony z pięknych pieśni Moniuszki o dużym ładunku uczuciowości, ale i żywiołowego humoru. Wierny swojej zasadzie spektakli autorskich skomponował na odchodnym przedstawienie, które budzi żywy rezonans. Przede wszystkim ze względu na naturalny, tkwiący w tradycji sentyment do Moniuszkowskiej pieśni domowej. Ale również dzięki pomysłowości inscenizatora.

Część pierwsza Śpiewnika należy bez wątpienia do największych osiągnięć Hanuszkiewicza, któremu udało się połączyć w całość pieśni o różnym tonie, wszelako z wyraźną dominantą nuty optymistycznej i satyrycznej. Wspaniale zabraniały pieśni Był sobie dziad i baba albo pastiszowa opowieść o przygodzie kochanków, albo o świętym Piotrze, któremu wykradziono klucze. Wigor, poczucie humoru, uroda poezji i muzyki składały się na atmosferę wspólnej zabawy publiczności i sceny.

Część druga miała stanowić wobec tej pierwszej swoistą opozycję, przysposobiona jako rodzaj rodzinnego wywoływania duchów tych, którzy polegli w walce bądź utracili wolność, płacąc jej cenę za udział w patriotycznych zmaganiach. Szkoda jednak, że złamana została czystość kompozycyjna spektaklu. O ile w części pierwszej Moniuszko bronił się sam swoimi pieśniami, w drugiej wsparty został tekstami listów i wątłym dialogiem żałobnym, sprawiającym cokolwiek wrażenie kiepskiej inscenizacji na szkolnej akademii. Patriotyczna struna jest delikatna i nie należy jej naprężać do granic wytrzymałości.

Ratunek przyszedł ze strony finału z nieśmiertelnym Mazurem ze Strasznego dworu i licznymi fragmentami przygotowanymi zawczasu na bis. W ten sposób można było powrócić do atmosfery rodzinnej.

Atmosferę tę wszelako próbowali zakłócić przybyli na premierę odejścia niektórzy z widzów, chcący przekształcić przy okazji widownię teatru w wiec kontestacyjny. Przybyli z plakietkami „pielgrzymki częstochowskiej” w klapach i pozdrawiali aktorów znakiem „V”, zyskując nawet wstydliwą odpowiedź ze strony jednego z młodych adeptów sceny. Ci sami widzowie łowili uchem wszelkie fragmenty tekstu scenicznego, które można byłoby aluzyjnie spożytkować. Nie wzbudzało to jednak entuzjazmu pozostałych, którzy przybyli do teatru, aby podziękować Hanuszkiewiczowi za to, co pozostanie po jego dyrektorowaniu w pamięci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji