Artykuły

Śpiewnik Hanuszkiewicza

Z dużym zainteresowaniem przyjęłam zapowiedź premiery w Teatrze Narodowym. Śpiewnika domowego Stanisława Moniuszki. Pieśni naszego narodowego kompozytora zyskały sobie bowiem ongiś tak trwałe miejsce w domowym wychowaniu patriotycznym, ze niekiedy nawet uznawano je za wytwór kultury ludowej. Dopiero rozwój środków masowego przekazu de facto zniszczył zarówno domowe muzykowanie, jak i popularność dzieł kompozytorów polskich. Można mieć nieśmiałą nadzieję, ze starania grupy działaczy życia, muzycznego i niezmordowanej Marii Fołtyn, najgorliwszej i najbardziej nieustępliwej propagatorki dzieł moniuszkowskich przywrócą kompozytorowi Halki należne mu miejsce w kulturze narodowej. Trudno jest bowiem uwierzyć w realność światowej kariery oper Moniuszki przy naszym znanym bezwładzie organizacyjnym i propagandowym dygnitarzy od płyt, nut i reklamy. Życząc dalszych sukcesów pani Marii w jej reżyserskich pasjach wystawiania Halki na kolejnych scenach operowych, zdajemy sobie sprawę, iż opór materii może załamać nawet taki wulkan energii i pomysłowości, jak p. Fołtyn, sprzymierzona z Bogusławem Kaczyńskim i Barbarą Wachowicz na dokładkę.

Powróćmy jednak na widownię Teatru Narodowego. Śpiewnik domowy miał być łabędzią pieśnią dyrektora Hanuszkiewicza, z całą więc pewnością dokonano wszelkich starań, by pożegnanie to wypadła okazale i godnie. Pieśni Moniuszki nie przekraczają na ogół pewnego progu wykonawczego, pomyślane były przecież dla amatorów, nie zaś operowych skowronków i słowików. Za moich czasów znakomitą większość prezentowanych w widowisku pieśni śpiewano w chórze szkolnym. I to na dodatek w powszechniaku, czyli dzisiejszej szkole podstawowej, i to przynajmniej na trzy głosy. Nasi zawodowi, współcześni, aktorzy, poza nielicznymi wyjątkami, kiepsko dawali sobie radę z ową materią wokalną. Podobnie sam jedyny twórca koncepcji, przedstawienia, czyli Autor, chyba nie zdawał sobie do końca prawy z tego, czym w istocie był ów Śpiewnik w zamyśle Moniuszki,

W żadnym przypadku nie miał być on zbiorem pieśni żałobnych, ale właśnie utworów poświęconych narodowi, „ku pokrzepieniu serc”. Sam kompozytor był synem kapitana armii Napoleona, wprawdzie me „urodzonego w niewoli”, ale „okutego w powiciu”, bo urodzonego na pięć lat wcześniej przed III rozbiorem Polski. Młody człowiek wychował się w patriotycznej atmosferze domowej, a przyszło mu żyć w trudnej epoce między powstaniami listopadowym, a styczniowym (1819–1872), przeżywając boleśnie gorycz klęski powstania styczniowego tym, więcej, iż od jesieni 1858 roku mieszkał na stałe w Warszawie, biorąc udział w manifestacjach patriotycznych. Był już wówczas autorem kilku Śpiewników domowych (a warto przypomnieć, iż z 12 tomików, tylko sześć ukazało się za życia kompozytora) oraz kilku oper, a także Śpiewnika kościelnego. Mimo iż utwory religijne posiadały dużą wartość artystyczną, nie doczekały się szerszej popularności.

Inaczej, było z pieśniami zawartymi w kolejnych Śpiewnikach, domowych. Kompozytor miał wprawdzie niezliczone trudności podczas pertraktacji o ich wydanie, ale nie można się zbytnio dziwić carskim, cenzorom. W gruncie rzeczy stanowiły one analogie polskiego czynu zbrojnego, podobne elementy zawierały także i opery Moniuszki. Przedstawienia operowe stawały się okazja do patriotycznych manifestacji: widzowie płakali po wysłuchaniu słynnej arii wiolonczelowej z Hrabiny, a po trzecim przedstawieniu Strasznego dworu jesienią 1865 roku cenzurą zakazała dalszych prezentacji tego utworu, W swych utworach wykorzystywał także Moniuszko motywy ludowe białoruskie, rosyjskie i ukraińskie, a wystawiana w Pradze, Moskwie i Petersburgu Halka została oceniona niezwykle przychylnie. Te sukcesy muzyczne spowodowały, iż Moniuszkę nazwano „kompozytorem słowiańskim”. Jego Dumki śpiewano zresztą równie chętnie w domach, rzemieślniczych czy robotniczych, jak w wielkopańskich salonach. Nad losami umierających kozaków zapłakiwały się więc nie tylko „Anny — proletariuszki”, ale i „białe damy” spod znaku Madame Kalergis, bardzo zresztą życzliwie nastawione do utalentowanego kompozytora.

Adam Hanuszkiewicz mą jednak własną wizję twórczości Moniuszki i dlatego — jak to zazwyczaj bywa w jego przedstawieniach — fragmenty dużej urody scenicznej graniczą z epizodami o wyraźnie złym smaku, jak ten choćby z groteskowo rozegraną sceną miłosną. Dewocyjna nuda drugiej części w połączeniu z powstańczym martyrologium miała zapewne wstrząsnąć do głębi widzami. Nie dopracowana to jednak scena i od strony literackiej. (Reżyser sam musiał wszystko zrobić, żeby, broń Boże!, nie zarobił jak chudy literat). Szwankuje tu także pomysłowość reżyserska, dłużyzny i powtórzenia górują nad urokami pięknej pieśni o spokojnej nocy. Ta pieśń w wykonaniu Aliny Bolechowskiej, gościnnie występującej na deskach Teatru Narodowego, miałaby szanse stać się prawdziwym przebojem, muzycznym, gdyby ktoś pomyślał o jej nagraniu. Bardzo ciekawie interpretuje także Znaszli ten kraj?. Anna Chodakowska, chociaż dla tradycjonalistów z całą pewnością brzmi to zbyt nowocześnie. Publiczności podobają się także Henryk Machalica i Bohdana Majda w ulubionej ongiś pieśni naszych dziadków: Dziad i baba. Machalica śpiewa także główną rolę w uroczej inscenizacji żartobliwej piosenki o świętym Piotrze, stanowi zresztą ona jeden z najmocniejszych punktów przedstawienia.

Zastanawiając się nad kształtem muzycznym widowiska, przygotowanym przez Włodzimierza Nahornego, wypada stwierdzić, iż zaciążył nad mm podobny brak konsekwencji, jak nad całością koncepcji reżyserskiej. Miejscami muzyka ta została stanowczo zbyt unowocześniona, co me zawsze wypadła Moniuszce na dobre. Cały ten archaiczny już nieco wdzięk muzyczny został zaprzepaszczony. Przyczyniły się także solidarnie do tej porażki braki wokalne znacznej większości aktorów, mniej słyszalne w utworach o bardziej przyspieszonych rytmach: ballady i pieśni religijne pozostawiały wiele do ryczenia. Reżyser starał się ulepszyć efekt końcowy brawurowym mazurem i powtarzaną Pieśnią wojenną. Trick z lajkonikowym rycerzykiem stanowczo me pasował do funeralnych koncepcji II odsłony przedstawienia. Nieodparcie kojarzył się z tak zjadliwie ongiś ośmieszaną „bohaterszczyzną”. Ostatnie przedstawienia Teatru Narodowego rzeczywiście pokazały, iż nie tyle „bohaterowie są zmęczeni”, ile sam Reżyser i Dyrektor w jednej osobie, który w tym przedstawieniu pełnił jeszcze rolę trzeciej osoby, czyli Autora. Okazuje się w praktyce, iż nie zawsze „Boh trojcu lubit”. Pustawy mocno teatr był tego kolejnym dowodem, mimo iż miałam okazję oglądać jeden z szumnie zapowiadanych hołdów dla „nieugiętych aktorów”. Hołd, ten wypadł nie tyle okazale, ile rzewnie i raczej żenująco. Czuli te niezręczną sytuację i sami aktorzy, przerywając anemiczne owacje pieśniami Moniuszki, tym razem już bez żadnych udziwnień Reżysera, Autora etc.

Przedstawienie Hanuszkiewicza stanowi jeszcze jedną straconą okazję przybliżenia dzieła Stanisława Moniuszki. Cóż, utalentowany, skromny muzyk szedł przez całe swe życie ciernistą drogą. Nic więc dziwnego, że w 110 lat po jego zgonie bezceremonialnie można się obchodzić z jego dorobkiem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji