Artykuły

Nie ta droga

Nikogo już nie dziwi stwierdzenie, że brak nam choreografów, którzy mieliby coś interesującego do zaproponowania. Każda kolejna premiera sygnowana przez rodzimych twórców przynosi rozczarowania. Nic więc dziwnego, że w tej sytuacji duże nadzieje wiązano z długo przygotowywaną premierą baletową w Teatrze Narodowym. Bo oto po prawie piętnastu latach nieobecności na naszą scenę powracają Harnasie Karola Szymanowskiego; balet owiany legendą, ale także niezwykle trudny dla każdego choreografa. Podobnie jak Krzesany Wojciecha Kilara, do którego doskonały układ stworzył dwadzieścia lat temu Conrad Drzewiecki. I w końcu Powracające fale Mieczysława Karłowicza, poemat symfoniczny, który po raz pierwszy doczekał się przełożenia na ruch taneczny.

Z tym trudnym materiałem zmierzył się dyrektor baletu Teatru Narodowego, Emil Wesołowski. Zdecydował się na wprowadzenie nici przewodniej całego wieczoru: para głównych bohaterów z baletu Szymanowskiego spotyka się po dwudziestu latach w Powracających falach, ale rozczarowuje się sobą, więc on odchodzi, aby spotkać się z rówieśnikami, w Krzesanym. Trudno jednak doszukać się tej fabuły w jego choreografii – Hamacie kojarzące się z West Side Story opowiadają o walce dwóch grup mężczyzn o kobietę; Powracające fale są opowieścią o parze, która mimo usilnych prób nie może dojść do porozumienia; natomiast w Krzesanym mężczyźni… przymierzają marynarki.

Język choreograficzny, którym posługuje się Emil Wesołowski w Tryptyku polskim, jest daleki od tępo, jaki stosował w dotychczas zrealizowanych układach. W Harnasiach roi się od zapożyczeń z choreografii Amerykanina Jeromea Robbinsa, a w Powracających falach nieodparcie odnosi się wrażenie, że mamy do czynienia z układem Matsa Eka, a nie naszego choreografa. Krzesany natomiast kojarzy się z genialnym układem Drzewieckiego, w którym Wesołowski wielokrotnie występował. Zapatrzenie się w to, co osiągnęli inni, powoduje owe mniej lub bardziej udane zapożyczenia. Nie jest to droga, którą powinno się podążać.

Podobnie, jak nie mamy choreografów próbujących szukam własnego, oryginalnego języka, tak też nie możemy poszczycić się dobrymi tancerzami. W tej sytuacji na gwiazdę baletu Teatru Narodowego wyrósł Sławomir Woźniak, solista w Tryptyku polskim, choć brak mu osobowości scenicznej, która powinna wyróżniać tancerza tak lansowanego. Tak jest również z pozostałymi tancerzami, którzy bez większego zaangażowania i precyzji występują na scenie. Wszystko to oznacza tylko jedno — nasz balet znajduje się w stanie zapaści. Wprawdzie upadek odbywa się w pięknej scenografii Borisa F. Kudlička i z dobrze grającą orkiestrą Teatru Narodowego pod dyrekcją Grzegorza Nowaka, ale tym bardziej jest on przykry.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji