Artykuły

Sztuka Brandysa w londyńskim POSK-u

Kazimierz Brandys jest mistrzem odtwarzania naturalnie płynących myśli-rozmów, od tzw. „wewnętrznego dialogu”. Nowela Sztuka konwersacji jest tego potwierdzeniem. Nowela, w której jak w łupinie orzecha, zawarty jest „mini-kosmos” dziejów historycznych i osobistych uczestników ostatniego pięćdziesięciolecia w Polsce i nie tylko w Polsce – jest właśnie takim pozornie beznamiętnym spojrzeniem w siebie, uzewnętrzniającym się w zdawałoby się czysto towarzyskiej rozmowie z sobą samym i partnerem. Jest to ciekawy eksperyment literacki – cała nowela pisana jest jako dialog. Jest to rozmowa dzisiaj dawnych przyjaciół i kochanków, których wydarzenia historyczne i polityczne złączyły i rozdzieliły. Historia jakich wiele.

Brandys potrafił jednak w tej pozornie banalnej biografii dwojga starzejących się ludzi sięgnąć w głąb pobudek i motywacji. Dlaczego gość z Polski, były akowiec, więzień okresu stalinowskiego, uratowany przez adwokatkę, z którą miał romans, jest dziś zrezygnowanym, pozbawionym wielkiej pasji życiowej, (godzącym się, że celem życia jest przetrwanie) bankrutem? Mówi: „walczyłem, siedziałem, a w końcu nauczyłem się żyć bez wolności”. Jego partnerka adwokatka Iza, od czasu krótkiej „odwilży” w r. 1956 na emigracji w Paryżu, nie zrzuciła z siebie odpowiedzialności za przeszłość, w której można by jej zarzucić współpracę – w najlepszych intencjach, ratując tym wielu więźniów – ze stalinowskimi władzami w Polsce. Zadręcza się wyrzutami sumienia, na zmianę z poczuciem, że zrobiła jednocześnie wiele dobrego. Jej nie wystarczy świadomość, że wynikiem jej życia jest to tylko, że żyje, tzn. oszukała los i historię. Treści tych rozmów – a za tym treści sztuki, nie będę streszczała. Zrobili to – po wiele razy – inni.

Nie mniej interesującym od eksperymentu Brandysa – dającego tak złożone studium psychologiczne z politycznym podłożem, które ustępuje jednak sprawom ludzkim, w którym człowiek i jego motywacja ważniejsze są od tła historycznego – jest eksperymentem teatralnym. Andrzej Łapicki i Anna Seniuk otrzymali do ręki opowiadanie Brandysa bez żadnych wskazówek autora i Łapicki wyreżyserował je „jak leci”, bez żadnych zmian czy uzupełnień – i powstał z tego kawałek dobrego teatru. Teatru bez śladu „teatralności”.

Ta rozmowa ludzi zmęczonych, mówiących rzeczy pozornie bez znaczenia, broniących się przed odkryciem swego wnętrza, uciekających w banał, a nawet robiących czasem wrażenie, że się wzajemnie nie słyszą – pulsuje jednak dramatem. Czasami odnosi się wrażenie, że nie słyszą się wzajemnie, że każdy z nich mówi o czymś innym. To, że uczestniczymy w ich życiu wewnętrznym, poznajemy ich dobrze i czujemy ich aromat – poprzez tę pozornie towarzyską rozmowę – zawdzięczamy przede wszystkim grze aktorów. Łapicki, mistrz dwuosobowych sztuk o inteligentnym dialogu – obdarzył nas postacią żywą, myślącą i czującą. Anna Seniuk, jedna z najwrażliwszych aktorek, jakie znam w dzisiejszym teatrze i taką opinią ciesząca się ogólnie – w tej szarej pani o pięknie siwych włosach (nie jej własnych, oczywiście) pokazała niezwykle subtelną sylwetkę kobiety, która z nadmiaru przeżyć ucieka w samotność i milczenie. Jak trudno jej było mówić (nie ze względu na chore gardło) odsłonić prawdę jej stosunku do gościa z Polski, prawdę dlaczego wyjechała z Polski. Wyrazem twarzy, po której płynęły cienie zmieniających się emocji, zażenowania, lęku, beznadziejności – wypowiadała cały dramat człowieka, który nie umie oderwać się od przeszłości i od popełnionych błędów, choć tak przed nimi ucieka. Najwymowniejsze w jej grze (jak i Łapickiego) były chwile milczenia. Nie trzeba podkreślać, że Łapicki wniósł do interpretacji gościa – całą swoją kulturę, szlachetne warunki zewnętrzne i inteligentnie stosowaną ironię.

Widz zafascynowany dialogiem i rozszerzającym się horyzontem wewnętrznych sylwetek bohaterów – czekał na koniec. „Happy end”? Nowe życie w ucieczce od przeszłości? Nie! Nieoczekiwany i genialny pomysł. Autor i reżyser kładą bohaterów do tego samego łóżka. Na szczęście autor nie kazał im przeżyć nocy miłosnej. Kazał im zasnąć zmęczonym, niczego już nieoczekującym. Takie jest życie.

Urody przedstawieniu dodała bardzo interesująca scenografia Łucji Kossakowskiej i przedziwne, pięknie tkane panele przypominające stroje średniowiecznych rycerzy. Urszuli Święcickiej, która zaprosiła aktorów z Sztuką konwersacji – zawdzięczamy, nie po raz pierwszy, możność obejrzenia tego niecodziennie oryginalnego i inteligentnego widowiska.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji