Artykuły

Harnasie rodem z „West Side Story”

Teatr Narodowy otworzył sezon operowo-baletowy premierą Tryptyku polskiego, złożonego z baletów do muzyki Karola Szymanowskiego, Mieczysława Karłowicza i Wojciecha Kilara. Premiera dowiodła, że nad naszym rodzimym repertuarem ciąży klątwa.

Teatr Narodowy zainaugurował sezon operowo-baletowy Tryptykiem polskim, na który złożyły się balety do muzyki Szymanowskiego, Karłowicza i Kilara. Choreografia jest dziełem tylko jednego autora, Emila Wesołowskiego.

Zaprezentowane na wielkiej scenie „Narodowego” tak bardzo polskie pozycje, spełniają oczekiwania wszystkich wymagających — i słusznie — od pierwszej sceny naszego kraju, dbałości o narodową spuściznę. Nad naszym rodzimym repertuarem wydaje się jednak ciążyć jakaś klątwa. Tryptyk polski potwierdza jej istnienie.

Harnasie

Karola Szymanowskiego, uznawane za jedno ze sztandarowych dzieł scenicznych, jakie napisał twórca uznawany za „pierwszego po Chopinie”, długo nie opuszczały kompozytorskiego warsztatu. Kiedy nareszcie tak się stało, wyjątkowo trudno było, zarówno Szymanowskiemu jak życzliwym mu fachowcom, stworzyć z Harnasiów dzieło baletowe. Kłopoty stopniowo przezwyciężano. Utwór w rozmaitych inscenizacjach i układach pojawiał się na wielu scenach za granicą oraz w teatrach operowych kraju. Można przypuszczać, iż swój niekiedy dłuższy żywot sceniczny zawdzięczały Harnasie jedynie niektórym choreografom, a zwłaszcza balerinom i tancerzom, których nazwiska, w tym wielkiego Serge Luara, pozostały w sztuce baletowej na zawsze. Najnowsza inscenizacja Harnasi, zrealizowana również z okazji przypadającej w tym roku 115 rocznicy urodzin oraz 60-lecia śmierci Karola Szymanowskiego, budzi wiele wątpliwości. To prawda, że Emil Wesołowski, jako pierwszy z choreografów sięgnął do autorskiej wersji scenariusza baletu. Ten odważny zabieg okazał się jednak chybiony. Dramaturgicznego chaosu ani mało wyraziście zarysowanej wizji „góralskiego” baletu, której Szymanowski nie potrafił zaproponować w skrystalizowanej formie spektaklu, nie porządkuje też inny kontrowersyjny zamysł. Tancerze, ubrani we współczesne, można wręcz rzec „cywilne” kostiumy, oddalili się tym samym jeszcze bardziej od kanwy muzycznej baletu. Wesołowski uczynił z Harnasiów coś w rodzaju amerykańskiej West Side Story. Można i tak, tylko po co? Natomiast

Powracające fale,

zapomniany poemat symfoniczny Mieczysława Karłowicza, zainspirowały choreografa do zaproponowania pozycji kameralnej, dającej dwojgu tancerzom: Elżbiecie Kwiatkowskiej i Sławomirowi Woźniakowi możliwość stworzenia ciekawych, pełnych ekspresji ról. Całości widowiska dopełniały świetnie zaprojektowane ruchome dekoracje i światła, którym także przypisano sceniczne zadania. Ostatnim w Tryptyku utworem jest

Krzesany

Wojciecha Kilara. Swoją wyjątkową, jak na dzieło skomponowane współcześnie, popularność zawdzięcza Krzesany nadzwyczaj spójnej tkance muzycznej, ekstatycznej rytmice oraz znakomitej konstrukcji. Co więcej, jak słusznie zauważa w starannie wydanym programie do premiery Tryptyku Joanna Wnuk-Nazarowa, Kilar wykorzystał w swojej symfonicznej kompozycji specyficzne cechy góralskiego folkloru, nie uciekając się do stylizacji oryginalnych melodii z Podhala. Dzięki temu potrafił, jak nikt inny, nawet Karol Szymanowski, zachować w swoim utworze rogatą góralską duszę. Nic dziwnego, że właśnie Krzesany tak bardzo kusi choreografów.

Emil Wesołowski nie wzniósł się jednak ponad to, co niegdyś zaproponował Conrad Drzewiecki. I znowu ubrano świetnie tańczący zespół jak w Harnasiach we współczesne kostiumy. Wątpliwy to estetycznie łącznik formalny.

Tryptyk polski broni się dzięki muzyce.

Grzegorz Nowak, szef muzyczny Teatru Narodowego nie po raz pierwszy udowodnił, dlaczego jest kapelmistrzem, o którego występy, czy nagrania z jego udziałem ubiega się tak wielu słynnych solistów oraz znanych zespołów Europy i Ameryki. Mimo iż tak naprawdę rola orkiestry oraz dyrygenta powinna sprowadzać się jedynie do sprawnego partnerowania tancerzom, a jest to zadanie szalenie niewdzięczne, publiczność nie odczuwała tej powinności. Orkiestra dała prawdziwy koncert.

Zwłaszcza Powracającym falom Karłowicza młody kapelmistrz i jego muzycy przydali nadspodziewanych walorów. Wyjątkowo rzadko wykonywana kompozycja, pod batutą Nowaka okazała się dziełem o skrystalizowanej formie, bogatym kolorycie instrumentalnym, emocjonalnej głębi. Dlaczego więc Powracające fale są tak rzadko obecne na naszych estradach i w teatrach muzycznych? Przyczyny są banalne. Sprawia to lenistwo wielu polskich dyrygentów, niechętnie sięgających do wartościowych partytur rodzimego repertuaru. Albo — zwyczajnie, niektórzy nie potrafią odczytać intencji kompozytora równie trafnie jak uczynił to Grzegorz Nowak.

Chyba nieprzypadkowo choreografię do muzyki Karłowicza, mimo obecności i tutaj znanych skądinąd pomysłów czy rozwiązań, można uznać za najbardziej interesującą wśród prezentowanych w Tryptyku dzieł Emila Wesołowskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji