Udane „Porwanie Sabinek”
Do rozlicznych przesądów teatralnych należy także zakaz śpiewania niewinnej piosenki Lecą świetliki, gdyż grozić to ma straszliwymi konsekwencjami, jak niepowodzenie spektaklu, pustki na widowni i inne przykrości. Skąd wzięło się to uprzedzenie – nie wiadomo, ale podobnie jak w teatrze angielskim nie wolno wymieniać Makbeta, zastępując omówieniem „ta sztuka”, tak polski teatr boi się „świetlików”.
A jednak wykonana z wdziękiem przez Lenę Hardock-Harrison na premierze Porwanie Sabinek piosenka nie sprowadziła (jak dotąd – odpukuję!) żadnych nieszczęść: publiczność bawiła się znakomicie, zaśmiewając się do łez z dowcipnych sytuacji i tekstu tuwimowskiego wodewilu.
Gościnni twórcy widowiska – Jerzy Wróblewski, reżyseria, i Barbara Fijewska, choreografia – nadali mu dodatkowe walory ciekawymi rozwiązaniami scenicznymi i układami tanecznymi. Bardzo mi się podobał otwierający spektakl, teatrzyk Strzygi-Strzyckiego z przezabawnymi girlsami – Anna Dąbrowska, Urszula Filipowicz, Wanda Lissowska, Ewa Siwecka – i tekstami Boya. Anna Dąbrowska, którą znamy jako utalentowaną pianistkę, objawiła się jako aktorka, a jej Kasieńka, wykonana wspólnie z Jackiem Jezierzańskim była cudowną parodią oleodrukowej szmiry.
Przedstawienie jest raczej wyrównane i wszyscy sprawiedliwie zasłużyli na brawa: Joanna Kańska, jako pełna wdzięku Anulka, Matylda Szymańska – żona profesora, Ernestyna, Lena Hardock-Harrison, grająca Weronikę, Wacław Dybowski, komiczny Gromski, Janusz Szydłowski – Karol i rozwijający się z roli na rolę Jacek Jezierzański, w roli Emila.
Za najlepsze role w przedstawieniu uważam Madzię Doroty Zięciowskiej, która dawała sobie świetnie radę z niełatwymi piosenkami, lekko utaneczniona i pełna temperamentu, oraz Profesora, w wykonaniu Daniela Woźniaka, wysuwającego się na czoło spektaklu.
Woźniak zbudował swoją postać bardzo konsekwentnie, nie wypadając z niej ani na moment, choć grał przecież wbrew własnym warunkom, a piosenka „i ta co w puzon dmie” była autentyczną perełką aktorską.
Grający Strzygę-Strzyckiego Jerzy Zelnik podobał się publiczności ogromnie – miał zresztą najzabawniejszy tekst, mnie jednak zabrakło w jego roli czegoś więcej: owego świętego ognia, jaki ożywiał Węgrzyna, scenicznej indywidualności – i moim zdaniem nie wykorzystał on wszystkich możliwości, jakie ta rola daje aktorowi.
Bardzo dobra scenografia, oszczędna a pełna wyrazu, kolorystycznie zgrana z równie dobrymi kostiumami, jest dziełem Roberta Czajkowskiego, który po Małym Dworku, Alfie i Policji, odniósł następny sukces.
Myślę, że zbyt rzadko doceniamy rolę scenografa i kostiumologa w naszym teatrze, a przecież bez niego nie ma spektaklu. Obok aktora, reżysera i choreografa jest on na równi twórcą przedstawienia, który może pomóc lub zaszkodzić. Truizmem jest stwierdzenie, że teatr to sztuka zbiorowa, ale jakże często o tym zapominamy.
Z okazji więc premiery Porwania Sabinek – podziękowanie wszystkim, którzy przyczynili się do powodzenia spektaklu: organizatorce i kierowniczce Teatru Nowego POSK-u – Urszuli Święcickiej, Andrzejowi Gołębiewskiemu – światła i jego dwóm pomocnikom – Andrzejowi Bazarnikowi i Krzysztofowi Stempniewiczowi, inspicjentkom – Kasi Banach i Izabeli Kolasińskiej, Wiktorowi Sławińskiemu – dźwięk, oraz całej obsłudze pomocniczej.
Więcej uwagi należałoby natomiast poświęcić korekcie programów teatralnych, by nie powtórzyły się więcej takie pominięcia, jak brak nazwiska Matyldy Szymańskiej, grającej przecież istotną rolę w przedstawieniu.
Porwanie Sabinek będzie się cieszyć z pewnością dużym powodzeniem, dostarczając widzom dobrej rozrywki.