Ekshibicjonizm narodowy
Nienawidzę - mówi, śpiewa i wykrzykuje samotny bohater sztuki Marka Koterskiego, wystawionej w zeszłym tygodniu w białostockim teatrze w reżyserii Jerzego Hutka. Przeciw komu ten krzyk, krzyk świetnego aktora, Andrzeja Karolaka? Komu służy, kto za tą nienawiścią stoi? - spytacie państwo.
Nie wiem. Jeszcze trzy lata temu, kiedy Polska była światem prostym, światem czarno-białych konfliktów, nas i onych, potrafiłbym bez mrugnięcia okiem wskazać na obiekt nienawiści, którą pała bohater sztuki, zatytułowanej od tego uczucia. Dziś tej pewności mi brakuje.
Wtedy -razem z Koterskim i Karolakiem nienawidziłbym: cuchnących autobusów, psujących się zębów i samochodów, z którymi codziennie nie wiadomo: czy ruszą? Nienawidziłbym niesprawnej klapy od sedesu w toalecie kolejowej i losu pozbawionego nadziei. Jednak, wbrew słowom, które padają ze sceny, źródło wszystkich tych okropieństw, które zmieniły życie dwóch co najmniej pokoleń w tępą egzystencję, widziałbym w systemie politycznym, jeszcze wtedy dostatecznie silnym, by uprzykrzać życie.
Minęła epoka. Przez ten czas zapach nie wywietrzał jednak z autobusów, chociaż ostro wiał wiatr historii; Polacy mają nadal czarne, nie zaleczone zęby; w pociągach klapy w toaletach opadają tak, jak dawniej i chyba tylko samochody rzadziej się psują, bo są zachodnie. Nadziei natomiast nikt w międzyczasie nie znalazł. Kto za tym stoi? - zastanowicie się państwo. Mnie się zdaje, że komfort wytykania palcem winnego już minął i pytanie wróci dziś rykoszetem do pytającego.
Opublikowana w 1988 roku sztuka "Nienawidzę" świetnie oddaje ówczesną, jakby schyłkową mentalność polskiego społeczeństwa. Marek Koterski pokazuje osobnika sfrustrowanego, dożywotniego kontestatora, który pochyla się nad miałkością swej egzystencji i szuka w niej usprawiedliwienia dla swej rezygnacji i zwątpienia. Akcja monologu dzieje się w tym krótkim okresie po stanie wojennym a przed rewolucją, który został najszybciej zapomniany pośród innych momentów historii Polski XX wieku, a jednocześnie pozostawił największe spustoszenia w psychice społeczeństwa. Jeśli mówić dziś o ponownej utracie nadziei, o załamaniu wiary, o pustce, która na nowo wytwarza się wokół nas, to odniesieniem dla tego stanu może być schyłek lat 80: prowadzące donikąd, niezrozumiale i nieszczere działania polityków, bolesnaa odległość od Zachodu, bieda. Może tylko rządy Mławy, a ostatnio Józefowa są nowym, nie znanym wcześniej elementem.
Paradoksalnie właśnie dzięki wiernemu odtworzeniu rzeczywistości sprzed lat sztuka zachowała publicystyczną aktualność po latach. Chociaż zmieniło się wszystko pozostałe, niezmienna pozostała mentalność, obyczajowość polska. Kto wie ilu podobnych bohaterowi śledzienników prowadzi dziś swoje gorzkie monologi w czterech ścianach?
Teatr nie byłby teatrem, gdyby pokazywał tylko świat, który samemu można obejrzeć po wyjściu z sali. "Nienawidzę" jest tragifarsą, a monologujący bohater - aktorem, który musi rozbawić. Karolak nienawidzi więc i śpiewa songi jako Pierrot, Hamlet, Zorro - i ten farsowy kontrapunkt odbiera wyznaniom sfrustrowanego Polaka ich powagę, majestat cierpienia. Oto Polak cierpi zdjęty z cokołu, zmuszony do kabaretowych numerów na scenie,do krzywego uśmiechu. W grze Karolaka jest bufo-nada i smutek jest wulgarność i poezja. W tej postaci widzę cień bohatera "Monizy Clavier" - opowiadania Sławomira Mrożka, który na Lazurowym Wybrzeżu otwiera szeroko usta przed rozbawionymi cudzoziemcami i krzyczy "Wybili, panie, za wolność wybili". Bo w gruncie rzeczy czym jest natrętne wskazywanie na polski, jakoby wyjątkowo podły, paskudny los, jak nie narodowym ekshibicjonizmem? Tę sprawę zostawiam do przemyślenia, nawet jeśli nie obejrzą państwo ostatniej premiery na scenie teatru dramatycznego.