Artykuły

"Cyganeria" bez polotu

"Cyganeria" w reż. Laco Adamika w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Adam Czopek w Naszym Dzienniku.

Przyznaję, wychodziłem z sobotniej premiery nieco zawiedziony. Znając wcześniejsze inscenizacje "Aidy", "Halki", "Manru" Laco Adamika, liczyłem na dobry nowoczesny teatr. Tymczasem zrealizowana przez niego "Cyganeria" okazała się tradycyjnym przedstawieniem pozbawionym większego polotu i wyraźnej myśli przewodniej, a przede wszystkim atmosfery egzystencji młodych artystów.

Pierwszy obraz utrzymany w tonacji szaroburej robi przygnębiające wrażenie. To w tej scenerii rozkwita miłość Rudolfa i Mimi. W drugim obrazie biel kostiumów, złamana lekko zaznaczoną czernią, zalana jest fioletowym światłem. Niestety, nic z tego nie wynika, a całej scenie brakuje większej dynamiki, odrobiny szaleństwa i dystansu. Paryskie rogatki d'Enfer podzielono na dwa poziomy. Na górze wędrują sprzedawczynie mleka, na dole w ciemnym zaułku wyjścia z jakiejś speluny, gdzie co chwila pojawia się pijane towarzystwo, Mimi szuka Rudolfa. Gdzie w tej sytuacji szukać poezji uczuć dwojga głównych bohaterów? W ostatnim obrazie wracamy na szarobure poddasze czterech przyjaciół, tyle że jest ono znacznie uboższe, zniknął piec i stół, odarte i dziurawe ściany - jednym słowem, bieda wyziera z każdego kąta. To tutaj Musetta przyprowadza umierającą Mimi. Niestety, nie bardzo odpowiadało mi prowadzenie przez reżysera pary głównych bohaterów. Mimi i Rudolf pozbawieni zostali młodzieńczej radości życia. Ona od pierwszej sceny jest niejako z góry skazana na śmierć. On niezbyt przekonywująco balansuje między młodzieńczą beztroską, radością budzącego się uczucia a tragicznym rozdarciem wewnętrznym. Można zaryzykować stwierdzenie, że ich miłość od początku skazana jest na tragiczny finał.

Jak w tym wszystkim znalazła się obsada? Partię Mimi zaśpiewała z powodzeniem Monika Cichocka, tworząc sugestywny obraz kruchej, delikatnej hafciarki. Krzysztof Marciniak dzielnie walczył z partią poety Rudolfa. Szkoda tylko, że w tych najbardziej dramatycznych momentach zabrakło większej ekspresji i nośności głosu. Jednak ich duetów z finału I i III aktu słuchało się z przyjemnością. Niestety, bez przyjemności słuchało się ostrego brzmienia głosu Małgorzaty Kulińskiej, której - mam wrażenie - zbyt wcześnie powierzono partię Musetty. Z pozostałej obsady najkorzystniejsze wrażenie pozostawił, obdarzony dobrze brzmiącym basem, Rafał Pikała jako Colline. Piękną formę zaprezentował chór dziecięcy. Maestro Tadeusz Wojciechowski prowadzi przedstawienie pewną ręką, uwypuklając kontrasty dynamiczno-kolorystyczne właściwe tej partyturze. W jego interpretacji jest subtelna gra uczuć, młodzieńcza burzliwość i beztroska zabawa. Tyle tylko, że czasami ponosi go temperament, a wtedy brzmienie orkiestry w kilku miejscach przykrywa głosy śpiewaków.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji