Artykuły

Kłopoty ze staropolskim obyczajem

"Straszny dwór" w reż. Emila Wesołowskiego w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

Nowy "Straszny dwór" w Poznaniu prowokuje do dyskusji, jak wystawiać klasykę.

Przedstawienie Emila Wesołowskiego jest pełne wdzięku. Ale rodzi pytanie jak z Gombrowicza: dlaczego "Straszny dwór" ma zachwycać, skoro nie zachwyca?

Problem dotyczy zresztą nie tylko opery Moniuszki, ale całej bogatej spuścizny polskiej kultury opiewającej nasz patriotyczny obowiązek, chwalącej staropolski obyczaj i urok rodzinnego życia. Czy te tematy mogą być choć trochę interesujące dla dzisiejszego widza? Oto pytanie, na które musi odpowiedzieć teatr, gdy decyduje się sięgnąć po "Straszny dwór".

Tej opery nie da się na dodatek modnie uwspółcześnić, jej wartość, ale i zarazem słabość, polega na tym, że daje obraz odległej przeszłości, świata dla nas wręcz prehistorycznego. Czy w 2007 r. widz da się przekonać, że woskowe wróżby są bardziej wartościowe niż walentynkowa kartka miłosna, straszenie duchami praprababek cenniejsze niż dynia zakładana na głowę w Halloween, a narodowy strój od ubioru bezkrytycznie przejmowanego z zagranicy?

Emil Wesołowski uczynił w Poznaniu wiele, by widz poczuł sympatię do świata ze "Strasznego dworu". Choreograficzne doświadczenie pomogło mu w zbudowaniu spektaklu dynamicznego, pełnego ruchu oraz zabawnych sytuacji. Kostiumy Magdaleny Tesławskiej nadają całości ciepłych barw. A jednak oglądamy galerię rodzajowych obrazów o przemyślanej, co prawda, kompozycji i starannie dobranych szczegółach, ale żadna z postaci nie wzbudza w nas żywszych reakcji.

Poznański spektakl potwierdza po raz kolejny, że dziś wykonawcy zupełnie nie wiedzą, jak wcielić się w tzw. typy staropolskie, jak nosić kontusz, jak "krzesać karabelą",

a zwłaszcza, jaki nadać im charakter. Bohaterem przedstawienia stał się niespodziewanie- sfrancuziały Damazy (Piotr Friebe), żywiołowy i zabawny intrygant na dworze Miecznika. A przecież opera Moniuszki daje śpiewakom przede wszystkim szansę na stworzenie pełnokrwistych postaci staropolskich. Tym razem ożył jedynie drugoplanowy Maciej - Zbigniew Macias stworzył świetny typ wiernego sługi o szlacheckiej dumie: odważnego i tchórzliwego, kłótliwego, ale i pokornego zarazem. Na jego tle reszta wypadła bezbarwnie.

Skoro teatr ma kłopoty z udowodnieniem, że "Straszny dwór" jest nie mniej zabawny niż komedie Fredry, powinien przynajmniej pokazać, że Moniuszko nie był prowincjonalnym kompozytorem, lecz potrafił tworzyć dzieła o światowych standardach, a przy tym wzbogacone o polską tradycję muzyczną. Jak ma w to uwierzyć poznański widz, gdy orkiestra pod batutą Pawła Przytockiego gra bezbarwnie, polonezowej arii Miecznika (Tomasz Mazur) zabrakło werwy, [ a aria z kurantem została przez Stefana (Sylwester Kostecki) bohatersko wykrzyczana. Jak mogła bawić scena ślubów kawalerskich, gdy Zbigniew (Rafał Karpik) głównie nie trzymał tonacji i jak miała wzbudzić lęk opowieść o strasznym dworze, gdy Joanna Cortes obdarzyła Cześnikową manierami podstarzałej diwy operetkowej.

Ogólnego wrażenia nie mogły zmienić sympatyczne dziewczęta: Hanna (Małgorzata Olejniczak) i Jadwiga (Elżbieta Wróblewska), oraz efektowny mazur finałowy. Poczciwy Moniuszko musi poczekać na lepsze czasy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji