"Msza" na ekranie
Publiczność biła brawo, ktoś zapytał wicedyrektora teatru czy wszyscy aktorzy występujący na ekranie pochodzą z Olsztyna. Debiutujący na scenie i w filmie Michał Kowalski tego dnia złamał obojczyk. Przyjechał jednak w sobotę do Reszla, by zobaczyć telewizyjną wersję "Mszy za miasto Arras" w reżyserii Janusza Kijowskiego, nakręconą właśnie tutaj. W końcu marca olsztyński spektakl pokaże Program 2 TVP.
O "Mszy" pisaliśmy w "Gazecie" niejednokrotnie i śledziliśmy losy spektaklu od premiery. Moja recenzja nie była entuzjastyczna, gdyż przedstawienie uznałam za przegadane; pod ciężarem użytych środków ginęło przesłanie tekstu, zacierała się wyrazistość postaci. "Msza" została zaproszona do udziału w Warszawskich Spotkaniach Teatralnych i krytyka warszawsko-krakowska odniosła się do niej więcej niż nieżyczliwie. Jeden z recenzentów uznał pojawienie się "Mszy" na Spotkaniach za nieporozumienie.
SZTUKI MĄDRE I GŁUPIE
Zdaniem reżysera Janusza Kijowskiego niechęć krytyki dotyczy nie tylko "Mszy". - Młodzi krytycy chcą zaznaczyć swoje nazwisko w gazetach i stąd ataki na bardzo często znakomite spektakle - powiedział "GO". - Nie wynika to z różnic pokoleniowych czy odmiennej wrażliwości. Krytycy są dzisiaj tylko po to, by budować swoje własne oblicza. Faktem jest jednak, że zespół olsztyński, stremowany i zmęczony, zagrał w Warszawie poniżej swych możliwości. Wynikło to także z tego, że w teatrze bardzo ważny jest genius loci, gra się przecież zazwyczaj u siebie.
Gdy zapytaliśmy czy, jako reżyser przede wszystkim filmowy, "kocha teatr", odparł: - Myślę, że była to mimo wszystko dobra, nowoczesna inscenizacja, stricte teatralna. Ja wychowałem się w teatrze, Teatrze Wielkim w Warszawie. Śpiewałem tam w chórze dziecięcym, w "Carmen", w "Aidzie", "Borysie Godunowie". I tak, jak są znane z przypowieści panny głupie i panny mądre, są również sztuki mądre i głupie. Teatr na pewno należy do tych mądrych, archetypicznych, a cała reszta sztuk bierze się z teatru ...
BISKUPI I ŻEBRACY
To, co w teatralnej "Mszy" było niezręczne, zbędne, naddane czy natrętne dzięki skrótom, dynamicznemu montażowi, zmianie planów, ostrym cięciom, zbliżeniom i dystansowi stało się atutem filmowego widowiska. Filmowa "Msza" jest interesującym spektaklem, w którym "grają" wnętrza i nadspodziewanie dobrze olsztyńscy aktorzy, choć dla wielu z nich był to debiut filmowy. Wszystkie role - od Biskupa Utrechtu, w wykonaniu Władysława Jeżewskiego, poprzez pana de Saxe Stefana Burczyka po piekarzy i kołodziejów, żebraków i halabardników są pełnokrwiste, wyraziste, "gorące", pozbawione jednak, często obecnej na scenie, "szarży". Pochwalić należy również Cezarego Ilczynę i dwudziestoletniego Michała Kowalskiego, słuchacza drugiego roku studia teatralnego działającego przy Teatrze im. S. Jaracza.
BYŁEM BEZNADZIEJNY
Michał, właśnie w sobotę podczas przedstawienia "Królowej Śniegu", złamał obojczyk. - Do teatru trafiłem przez przypadek - powiedział "Gazecie" młody mrągowianin. - Chciałem zostać marynarzem. Nie przyjęli mnie ze względu na wzrok, nie dostałem się również do szkoły teatralnej w Łodzi i Warszawie. Chociaż już było po egzaminach dyrektor Hass przyjął mnie. Ja byłem beznadziejny, naprawdę - zapewnił Michał Kowalski skromnie. - Janusz Kijowski potrzebował młodego człowieka i wybrał mnie. To było strasznie trudne. Co ja tam przeżyłem!...
Zapytany o to, która z wersji "Mszy" bardziej mu odpowiada Michał powiedział, że woli siebie w teatrze.
Producent Antoni Sambor, obecny również na pokazie w Reszlu, powiedział, że nikt w Warszawie nie wierzył w powodzenie tego przedsięwzięcia. Ale Reszel to szczęśliwe miejsce, jego "genius" jest sztukom życzliwy.