Artykuły

Co to jest gag?

Po raz trzeci już Opera Krakowska chce zadać kłam utartej opinii o konserwatyzmie swego miasta. Dowodzi tego nawiązanie współpracy z instytucją, która w założeniu ma wystawianie oper we współczesnej adaptacji. Mowa tu o holenderskiej Fundacji Międzynarodowe Produkcje Operowe oraz jej doradcy i producencie -Agencji Artystycznej SupierzArtist Management.

Najnowsza premiera Opery Krakowskiej - "Don Pasquale" Donizettiego - jest trzecią z kolei koprodukcją z tymi instytucjami, po "Aidzie" i "Normie". Krakowski pokaz poprzedziła 16 listopada 2006 r. premiera w Rotterdamie, którą muzycznie poprowadził Brazylijczyk Ricardo Kanji, a wystąpili w niej soliści polscy i włoscy.

"Don Pasquale", wystawiony po raz pierwszy w Paryżu w roku 1843, to nie tylko ostatnia - a zarazem najlepsza - opera komiczna Donizettiego, ale i ostatnia z wielkich "klasycznych" oper buffo. Zestawiana jest często z "Cyrulikiem sewilskim" - punktem granicznym, po którym dalszy rozwój gatunku stał się już niemożliwy. "Don Pasquale" wykorzystuje elementy stylu buffo Rossiniego, choć w znacznym stopniuje modyfikuje i rozszerza. Dotyczy to przede wszystkim pogłębienia dramatycznego, w którym czysty komizm coraz gęściej zaprawiany bywa nutką goryczy, a beztroski, żywiołowy śmiech ustępuje miejsca uśmiechowi - nierzadko melancholijnemu. Wprawdzie w pierwszej chwili ta opowieść o starym safandule, który postanawia się ożenić z młodą panną, a w rezultacie zostaje nabity w butelkę przez pseudo przyjaciół, po prostu śmieszy, w drugim "odsłuchu" wyłania jednak dramat śmiesznego, i owszem, starego człowieka, który odkrywa uroki świata wtedy dopiero, gdy wypada mu się z tym światem powoli żegnać. Policzek, jaki wymierza mu rzekoma żona, trafia i w nasz jowialny śmiech, który zamiera na ustach. Mimo to "Don Pasquale" jest powszechnie uznawany za "klejnot wdzięku, lekkości i beztroskiego humoru" - by posłużyć się typową formułką przewodników operowych. A to zarówno za sprawą wpadającej w ucho melodyki, zgrabnego libretta, jak postaci wywodzących-się z commedia dell'arte. Reżyser krakowskiej inscenizacji - Walter Neiva - nie tylko podpisał się pod popularnym odbiorem opery, ale poszedł jeszcze dalej: postawił wyraźnie i wyłącznie na zabawę. Pytanie tylko - jaką?

Neiva - brazylijski reżyser i scenograf - uchodzi za jednego z najbardziej cenionych reżyserów operowych w swoim kraju. Ma w dorobku dzieła sceniczne Mozarta, Rossiniego, Verdiego, ponadto spore doświadczenie teatralne (przez 10 lat był asystentem reżysera w Teatrze Miejskim w Sao Paulo). "Don Pasquale" w Krakowie to jego piąte już spotkanie z tą operą i - poza stroną muzyczną - wyłącznie jego dziecko, gdyż poza reżyserią podjął się też scenografii, choreografii oraz realizacji światła.

Monopol ów - śmiem twierdzić - nie wyszedł spektaklowi na dobre. Z założonej z góry współczesnej adaptacji nie należy czynić zarzutu. Sam Donizetti chciał ubrać śpiewaków w stroje klasy średniej z połowy XIX wieku, mimo iż akcja rozgrywa się w XVIII-wiecznym Rzymie. Zarówno jednak ten pomysł jak przypisanie nowoczesnemu Ernestowi novum wśród instrumentów - saksofonu (we wstępie do II aktu i w następującej potem arii) spotkały się ze sprzeciwem wykonawców. "Don Pasquale" pozostał w kostiumie z epoki, saksofon zastąpiono trąbką. Nie współczesność zatem ganię, lecz jej realizację.

Cały akt I i część II opiera się na jednym, eksploatowanym do nudności, pomyśle: modnym dziś kulcie ciała i młodości. Jego terrorowi - zgodnie z zaleceniami doktora Malatesty, oślepiającego bielą swych nowiutkich adidasów i skarpetek - poddają się wszyscy, młodzi i starzy. Neiva serwuje nam więc fitness club - najpierw w wydaniu domowym, potem profesjonalnym. Oto rozochocony perspektywą rychłej żeniaczki, chcąc jak najlepiej sprostać jej wymogom Don Pasquale wyśpiewuje arię na rowerku treningowym - najważniejszym sprzęcie jego salonu. Salonu w stylu art deco, gdzie pasiaste jest wszystko, łącznie z marynarką pana domu. Nijak mają się do tego obrazy: Mona Liza i jeździec - bodaj napoleoński. Górne partie ciała krzepki starzec wzmacnia sztangą, za którą z konieczności posłuży stojąca lampa. By nie zakłócać klimatu pejzażu, wchodzący właśnie siostrzeniec Ernesto okazuje się zawodowym tenisistą - przynajmniej z wysoce markowej powierzchowności. Odsłona II roztacza widok komnaty lustrzanej w stylu późnego fitness, gdzie przyszła połowica Norina, odziana w dres, z ręcznikiem zawiniętym na głowie, walczy (na rowerku rzecz jasna) z - jak można przypuszczać - cellulitisem na udach. Wejście doktora urozmaica trening: można wspólnie porzucać czerwoną piłką lekarską oraz dopingować się w brzuszkach i pompkach (duet kończący I akt, czyli zawiązanie matrymonialnego spisku). Rowerek pojawi się jeszcze w akcie II, w którym Don Pasquale przeceni własne możliwości, co zakończy się reanimacją tuż przed ślubem. Akt II przenosi nas w ślad za zrozpaczonym, "zdradzonym" Ernestem do utrzymanego w ostrej czerwieni nocnego klubu, w którym czas umila saksofonista. Ciekawy ten pomysł powtórzy się w akcie III, gdzie ogrodowej arii Ernesta towarzyszyć będzie gitarzysta.

Pomysłem nieco dziwacznym wydaje mi się notariusz - Charlie Chaplin - na dodatek mówiący przez nos. Rekwizyty pop kultury pojawią się przy inwokacji Don Pasquale skierowanej do greckiego bóstwa weselnego: "Tobie się powierzam, Hymenie!" - kiedy to obraz z napoleońskim jeźdźcem zastąpi wizerunek Hemana (dla niewtajemniczonych: superman o nadprzyrodzonej sile). W końcu i on ustępuje miejsca obrazowi supermanki, uosabiającemu dopiero co poślubiona Norinę, która zaczyna "pokazywać pazurki". Akt III pastwi się bez litości na Don Pasquale, którego prawdziwą naturę safanduły i pantoflarza obrazować ma piżama i szlafmyca w misie koala tudzież bambosze-psy. Finał opery przenosi nas do parku nocą, gdzie drzewa - ciekawostka - rosną w szklanych gablotach.

Podobno w Holandii spektakl przyjmowano owacyjnie. W Krakowie - gdyby nie obowiązki recenzenta - wolałabym zamknąć oczy i wsłuchać się po prostu w muzykę. I byłaby to uczta nie lada, bo cała czwórka solistów rzeczywiście zasługuje na owacje. Wyjątkowo dobrą formę zaprezentował Andrzej Biegun w roli Malatesty: zarówno głosowo, jak i - czego dał już nieraz dowody

- aktorsko. Atutem operowego Ernesta - Adama Zdunikowskiego - był miły dla ucha, liryczny tenor. Obaj panowie, podobnie jak kierownik muzyczny - Piotr Sułkowski - mają już zresztą długie doświadczenie w swych rolach, gdyż kreują je od trzech lat w Krakowskiej Operze Kameralnej - inscenizacji jak najbardziej tradycyjnej. Przemysław Firek w roli tytułowej - o ironio! - zdecydowanie zbyt przystojny, wyróżniał się szlachetnie brzmiącym i rzadko spotykanym barytonem-basem, który dobrze sprawdzał się jako bas buffo.

Prawdziwą gwiazdą okazała się jednak Alice Gulipian jako Norina

- francuska śpiewaczka pochodzenia armeńskiego, dla której najbardziej karkołomne fragmenty jej partii zdawały się fraszką. Jej mocny sopran w wysokich rejestrach nabierał szczególnego blasku.

Zdecydowanym atutem spektaklu były też sceny zbiorowe, zwłaszcza

zaś kończący I akt "skonfundowany" kwartet oraz wyborny duet "zemsty" Don Pasquale i Malatesty ze słynnym śmiechem obu i parlandem rogacza. Orkiestra miała równy poziom, choć chwilami brakło jej typowej dla Donizettiego lekkości.

Podobnie zresztą jak zabrakło jej w poczuciu humoru brazylijskiego reżysera - o wadze zdecydowanie ciężkiej. A ciężki humor - cóż, wywołuje pusty śmiech. Albo raczej: rechot. Nie o taki, jestem pewna, chodziło kompozytorowi. Nawet burleska okazuje się wyrafinowana wobec półmetrowej viagry, która zapewnić ma spóźnionemu żonkosiowi "pół tuzina dziatek". Nawet slapstick nie odsmaży już przedpotopowego kotleta w postaci tortu na twarzy majordomusa z finału aktu II. Upodobanie do dosłowności u reżysera zadziwia konsekwencją. Nawet angielski "gag" - oznaczający "knebel, kaganiec" - potraktował dosłownie. Kneblując, niestety, ów "klejnot wdzięku, lekkości i beztroskiego humoru" -jak głoszą wszystkie znane mi przewodniki operowe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji