Artykuły

Marek Kałużyński - aktorska perła

Jego aktorstwo jest szalenie wyraziste, zawsze podparte głęboką analizą granej postaci. Kałużyński ma nie tylko perfekcyjnie opanowany warsztat, ale jest osobowością charyzmatyczną, skupiającą na sobie uwagę - portret łódzkiego aktora MARKA KAŁUŻYŃSKIEGO.

Marek Kałużyński jest w ścisłej czołówce najlepszych aktorów Teatru im. S. Jaracza w Łodzi. Dyrektor i reżyser Waldemar Zawodziński nazywa go aktorską perłą i obsadził w głównej roli najnowszej premiery - "Ślubu" Witolda Gombrowicza, w której stworzył wybitną, przejmującą i porywającą siłą aktorskiego wyrazu kreację.

32-letni aktor urodził się w Warszawie, gdzie mieszka mimo etatu w Łodzi. Z naszym miastem łączą go także studia w PWSFTviT (dyplom w 2001 roku) i debiut sceniczny (Salieri w "Amadeuszu"), który był wspaniały i powszechnie zauważony. Za tę rolę otrzymał Nagrodę Dziennikarzy Łódzkich Mediów oraz Nagrodę Jana Machulskiego w wysokości 100 dolarów. Od tamtego czasu zagrał kilka znakomitych ról: Merkucjo w "Romeo i Julii", Aleksiej w "Merylin Mongoł", Bernard w "Śmierci komiwojażera", "Iwanow"(rola tytułowa). Ról mało, ale za to jakie!

Jego aktorstwo jest szalenie wyraziste, zawsze podparte głęboką analizą granej postaci. Kałużyński ma nie tylko perfekcyjnie opanowany warsztat, ale jest osobowością charyzmatyczną, skupiającą na sobie uwagę widzów, którzy oddają się w niewolę jego magicznej, sugestywnej gry. W teatrze to jest po prostu KTOŚ!

Henryk i inni

Waldemar Zawodziński tydzień temu wyraził na łamach "EI" wręcz entuzjastyczną opinię o tym aktorze. Do najnowszej roli Henryka w "Ślubie"(grali ją najwięksi polscy aktorzy) przygotowywał go perfekcyjnie, zaczynając od fantastycznych, analitycznych prób stolikowych, w wyniku których aktor dowiedział się o znaczeniu każdego przecinka i kropki w zdaniu i jego intencji. Te próby oraz lektura "Dzienników" Gombrowicza, książki o nim, przekonały go, że postać Henryka ze "Ślubu" to sam Gombrowicz, który był dużym egoistą, wszystko stawiającym na rozum, a nie na uczucia. To dzięki reżyserowi, Kałużyński budował jego postać i to mu wystarczyło. Interesuje go teatr o ludziach i dla ludzi, dotykający istoty człowieczeństwa i losów życia ludzkiego. Przez taki teatr i takie aktorstwo - jego zdaniem - widz zobaczy fragment odniesień z własnego życia do tego, co widział. Jest przede wszystkim aktorem teatralnym, bo uwielbia teatr, który jest dla niego podstawą w tej pracy i najlepszym warsztatem. Marzy o zagraniu w jakimś filmie o skomplikowanej fabule, niosącym istotne treści. Ma świadomość, że praca w serialach to przede wszystkim zarabianie pieniędzy, lansowanie twarzy. Oglądaliśmy go w łódzkim serialu "Sprawa na dziś"(rola operatora Wojtka), w głównej roli Leszka w serialu "Talki z resztą". W Teatrze TVP: "Siła komiczna", "Gry miłosne", w filmie "Ślub". Obecnie kręci zdjęcia do drugiej części serialu " Pogoda na piątek". Gościnnie gra w Teatrze Bagatela w Krakowie w sztuce "Hedda Gabler" (rola sędziego von Bracka) i w Teatrze Muzycznym w Lublinie w "Amadeuszu".

10 razy do szkoły teatralnej

Teatrem zainteresował się w pierwszej klasie liceum, gdy zostało stworzone kółko teatralne i ówczesna koleżanka, a obecnie żona napisała sztukę, w której zagrał pijaka. W liceum zakiełkowała w nim myśl, że będzie zdawał do szkoły teatralnej. Niestety, przez 4 lata nie mógł dostać się na studia aktorskie. W sumie podchodził 10-krotnie do polskich uczelni aktorskich. W międzyczasie uczył się w krakowskim Studiu Aktorskim Leszka Zdybała. W końcu został przyjęty do łódzkiej PWSFTviT (za czwartym razem). Zawsze dochodził do drugiego etapu. Dostał się z ostatnią lokatą, z najmniejszą ilością punktów. Dopiero prof. Aleksander Bednarz uwierzył w jego możliwości. Studia dały mu świadomość aktorską i pewien warsztat. Gust i smak sceniczny ukształtowali w nim Ewa Mirowska i Aleksander Bednarz. Dzisiaj myśli i czuje w ich stylistyce. Szkoła nie zniszczyła jego osobowości, bo pielęgnuje się w niej indywidualność studenta.

Pod Lasem Kabackim

Już w trakcie pracy dyplomowej został zwerbowany do Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi. Interesował się nim Teatr Wybrzeże i Teatr im. Jana Kochanowskiego w Opolu. Nie próbował dostać się do któregoś z warszawskich teatrów, bo miał świadomość, że nie zagrałby takich ról jak w Łodzi, za co jest ogromnie wdzięczny dyr. Waldemarowi Zawodzińskiemu. W Łodzi gra mniej, bo nie blokuje mu to życia rodzinnego. Nie przenosi się jednak do Łodzi, bo w Warszawie ma korzenie i tam mieszka jego rodzina. Ma tam 170-metrowy dom pod Lasem Kabackim. Tam chodzi do szkoły jego syn. Nie pozwoliłby sobie, żeby dwa życia (żony i syna) musiały być podporządkowane temu, co on robi w zawodzie. Żona posiada dwa fakultety: malarstwo oraz marketing i zarządzanie. Prowadzi kreatywny butik (pracownię reklamową), jest strategiem reklamy. Syn Antoni Jan ma 7 lat i jest zapalonym piłkarzem.

***

Miedzy jawą a snem

Napisano o panu, że jest alter ego reżysera Waldemara Zawodzińskiego w jego najnowszej inscenizacji "Ślubu" Gombrowicza. Czy rzeczywiście?

- Rzeczywiście z daleka mogę być podobny do Waldemara Zawodzińskiego, bo mam podobną brodę, dłuższe włosy i trochę krzywy nos. Jeżeli chodzi o alter ego, to autorowi porównania zapewne bardziej chodziło o funkcje reżyserskie i dowódcze reżysera, aniżeli o jego osobę i fizjonomię.

Czy trudno jest panu - aktorowi balansować w tym spektaklu między jawą a snem, w których się postać porusza?

- I tak i nie. Ta możliwość jest tak mobilizująca i podniecająca, że sprawia mi to olbrzymią satysfakcję. Ale po spektaklu nie mam problemu wyjścia z tamtego świata.

Miał pan wcześniej jeszcze trudniejsze zadania?

- Tak trudnej roli, tak skomplikowanej nie miałem. Ale cieszę się, że mogłem się zmierzyć z myślą i czystą filozofią egzystencjalną, zawartymi w tej sztuce. Teraz muszę to w miarę czytelnie i komunikatywnie przekazać widzowi, który ma na to 1 godzinę i 40 minut, podczas gdy my mieliśmy trzy miesiące. Rola Henryka jest zupełnie inna od dotychczasowych, bo skupiona na myśli i na słowie.

Zdaje się pan być predystynowany do grania właśnie takich skomplikowanych, wręcz karkołomnych ról...

- Chciałbym zagrać w komedii czy farsie, dla warsztatu, a tymczasem ponoć jestem predystynowany do ról nienormalnych, skomplikowanych alkoholików i po przejściach.

Czy takie role nie odzwierciedlają tego, co w panu drzemie?

- Na pewno, chociaż nie wiem dlaczego. Nie odnoszę ich do siebie, bo jestem ich przeciwieństwem, ale potrafię wczuć się w takie postaci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji