Artykuły

Śpiewanie na stojąco

"Kram z piosenkami" w reż. Laco Adamika w Teatrze im. Mickiewicza w Częstochowie. Piersiak w Gazecie Wyborczej - Częstochowa.

To, że częstochowska publiczność bije brawo na stojąco po każdym spektaklu, to norma. Jednak to, że klaszcząc, śpiewa wraz z aktorami, nie zdarza się często. A tak się właśnie stało w sobotę wieczorem, kiedy wśród ukłonów Czesława Monczka przypomniała refren piosenki wykonywanej w spektaklu, zaczynający się od: "Choć mamy buty podarte".

Że się podobało, świadczyły oklaski nagradzające poszczególne scenki oprawiające piosenki. Najpierw - przyznać to trzeba - brawka dość zdawkowe. Z czasem coraz gorętsze. Bo po staropolskim repertuarze śpiewki stawały się coraz żywsze, pikantne. Aż po "Evviva l'arte" (oprawione kankanem) i dramatyczną "Pelerynę", która zabrzmiała zaraz po dynamicznym utworze. Andrzej Iwiński wykonał młodopolską, emocjonalną pieśń w sposób wzruszający. Nic więc dziwnego, że i jego nagrodził deszcz braw. Pojawienie się Iwińskiego oprawiało w klamrę cały spektakl. To on, Stary Aktor, Maestro przychodził na początku do garderoby, witany entuzjazmem koleżanek i kolegów. Świętował widać jubileusz, bo pojawiły się stoły, na nich poczęstunek (głównie w płynie), a Marian Florek (gościnnie), znany z ustawionego głosu, zaintonował "Kurdesz". A że teatr to miejsce magiczne (szczególnie kiedy sztuka miesza się z winem) - otworzył wrota do opowieści o przeszłości: od staropolszczyzny, przez czasy króla Stasia, wiek XIX, Młodą Polskę, po międzywojnie. Opowieść płynęła tak lekko, że nie widać wręcz było ręki reżysera Laco Adamika - jakby aktorzy sami z siebie tryskali tym entuzjazmem i pomysłami.

Ale było kilka pomysłów, które zwracały uwagę na to, że ktoś twórczo kieruje tę energię. Jak w "Balu" Ettore Scoli, poszczególne epoki, gdy przychodził czas ich wygaśnięcia w widowisku, po prostu zamierały. Mim i błazen w jednej osobie (Nikodem Kasprowicz), który przemieszczał się między czasami, uderzał w trójkąt i... scena nieruchomiała na kształt żywego obrazu. Żeby obudzić się z nową rzeczywistością. Szczególnie jeden czas przemiany miał wyjątkowy wymiar plastyczny: gdy przychodziła epoka stanisławowska, spod stropu sceny zaczęły opuszczać się strojne suknie...

Słowo jeszcze o muzyce: nowoczesne aranże, zagrane z biglem przez częstochowskich muzyków pod wodzą Janusza Fronczka, dały częstochowskiemu "Kramowi" szczególny polor.

Nic dziwnego, że po przedstawieniu wicedyrektor Piotr Machalica dziękował niemal z osobna każdemu. Mówił też o tym, że kiedy już zapadła decyzja o realizacji widowiska taneczno-wokalnego, bardzo bał się o efekt. Nie dlatego - zapewniał - że wątpił w zespół czy reżysera. - Ale jak robić spektakl, kiedy nie ma do czego śpiewać, nie ma czym oświetlać - żartował gorzko. - Jesteśmy jak Małysz: wiatr nam sprzyjał, przekroczyliśmy więc punkt krytyczny i wylądowaliśmy bezpiecznie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji