Artykuły

Nie tylko dla odbiorców wysoko kwalifikowanych

- Dziś kabaret kojarzy się ze śmiechem, a mnie jest bliższy kabaret, który istniał przed wojną. Kabaret jako niezbyt zinstytucjonalizowana forma przebywania w okolicach sztuki. Coś, co zastępuje dawne rozmowy ludzi, którzy się spotykali w sadzie pod wieczór - mówi ANDRZEJ PONIEDZIELSKI, satyryk, tekściarz, kierownik literacki Sceny Na Dole Teatru Ateneum w Warszawie.

W czasach, gdy wszyscy wszystko mogą, być może potrzebny jest ktoś inny: troszkę zagubiony, nieśmiały, trochę smutny ciągle czegoś. Utyskujący, ale właściwie to tak nie za bardzo

Wojciech Klewiec: W pańskim najnowszym przedstawieniu "Chlip hop, czyli nasza mglista lap top lista" pojawiają się wątki patriotyczne. Dlaczego?

- Ponieważ mówimy tam z Magdą Umer o wszystkim. Spektakl utrzymany jest w atmosferze luźnej rozmowy między dwojgiem ludzi. Ona to bardzo dobrze wyposażona uczuciowo i borykająca się z miłością istota przydomowa. On zajmuje się głównie wychodzeniem z tego domu w celu pozyskania wiedzy o świecie, trochę wybija jej z głowy nadmierną uczuciowość i ogólny smutek, który zawsze ciągnie się za miłością. Jednym z tematów jest miłość do ojczyzny. Bo patriotyzm to odsłona jakiejś tam naszej do tej ojczyzny miłości, która jest szczególnie kłopotliwa ze względu na wzajemność. Weźmy na przykład naszą wytęsknioną demokrację. Dziwna jakaś, przynajmniej jej ostatnia odsłona. Nie daje człowiekowi poczucia spokoju. Niby taki jest rozwój ludzkości... Ja tak go sobie tłumaczę, że ludzkość gromadzi w sobie jakiś potencjał odkrywczy, po czym coś odkrywa. Koło, proch czy bombę atomową. Odkrywa, po czym po wielu latach zdaje sobie sprawę, że to jest niebezpieczne. Kolejne lata upływają jej więc na poszukiwaniu antidotum. I temu zawdzięczamy rozwój.

Jest pan zwolennikiem dyktatury?

- Dyktatury? Monarchii raczej. Kłopot tylko z mądrymi królami. Myślę, że człowiek jest przyzwyczajony jedynie do monarchii. Jakąkolwiek by teorię rozwoju ludzkości przyjąć, to zawsze był rodzaj monarchii. Musiał być.

Chciałbym spytać o pański patriotyzm lokalny. Na czym polega tajemnica Politechniki Świętokrzyskiej w Kielcach, która nie ma wielowiekowej tradycji, jak inne uczelnie, a jednak wykształciła grono ludzi mających dziś ogromny wpływ na życie kraju?

- Chyba nie umiem wyjaśnić tajemnicy politechniki, którą rzeczywiście miałem przyjemność ukończyć. Ale kiedy patrzę na rozedrganego jegomościa wybierającego się na studia i widzę, że sobie tam krzywdy nie zrobi, a i chyba nauce nie zrobi krzywdy za dużej, to mu doradzam politechnikę, ponieważ człowiek w tym wieku, wiem to po sobie, składa się z pytań. Przeróżnych. Politechnika Świętokrzyska jest w tej sytuacji dobra, ponieważ parę z tych pytań kasuje na dzień dobry, na kilka odpowiada. Poza tym leży w paśmie gór, trochę daleko od szosy, jest rodzajem enklawy, a jednocześnie przestrzega pewnego panującego w nauce porządku. W czasie moich studiów nie było tam na przykład próby zanegowania prawa ciążenia. Jej wartość polega też na wyrwaniu człowieka z kontekstu wielkomiejskości. Nie bez powodu przecież wiele działań na ludzkim umyśle odbywa się w kompletnym zamknięciu. Nie mówię o zakładach penitencjarnych, tylko o zakonach. Zresztą szkolnictwo na dalekim Zachodzie też dąży dziś do wydobywania ludzi z codziennego kłopotliwego kontekstu.

Pan jest inżynierem elektrykiem, tak?

- Tak, ze specjalnością automatyka przemysłowa. Ta specjalność wiele mi dała, ponieważ w czasach, gdy kończyłem studia, już wchodziła w każdą dziedzinę życia. Ile jej jest na przykład w tym magnetofonie! Albo w zapalniczce, która tu leży. Automatyka, czyli zastępowanie człowieka maszyną, zwalnianie człowieka z niektórych jego funkcji. Daje coś, co przydaje się w kontaktach międzyludzkich. Wprowadza mianowicie pojęcie "układ obserwowalny niesterowalny". Spotkałem wiele osób, wobec których można tego pojęcia użyć. Na szczęście wiedza, jaką zdobyłem na studiach, zwalnia mnie z konieczności podejmowania jakichkolwiek prób wpływania na takiego kogoś. Albo prób kontaktu towarzyskiego.

Ale w Polsce jest wiele szkół położonych daleko od szosy, a nie o każdej z nich można powiedzieć, że kończyli je ludzie rozdający dziś karty w naszym biznesie czy w sztuce. Może więc to pańska rodzinna ziemia świętokrzyska ma w sobie coś szczególnego?

- To może być jakiś trop. Nasza Kielecczyzna jest rodzajem enklawy, rodzajem niskopiennej góralszczyzny. Kiedy stamtąd wyjechałem, a następnie przez 30 lat jeździłem po kraju, zauważyłem, że kielczanie różnią się od, powiedzmy, Wielkopolan czy Kaszubów postrzeganiem zjawisk i sposobem reagowania na nie. To wynik, rzekłbym, więzi plemiennych i odrębności. My mamy na przykład inny stosunek do czasu.

Czym się różni od postrzegania czasu przez obywateli Poznania?

- Bo w Poznaniu na przykład 15 minut to jest 15 minut.

A u pana?

- No, ja staram się o to dbać, ale moi kieleccy protoplaści skupiali się na cyfrach, nie na liczbach. Dla nich 15 minut, 15 dni czy 15 lat nie stanowiło aż tak wielkiej różnicy. Rytm ich życia wyznaczały prace rolnicze, upływ czasu mierzyło się porami roku, więc 15 minut nie miało jakiegoś większego znaczenia. Charakterystyczna dla Kielecczyzny jest też obrona prywatnej własności. Ja oczywiście również mam tę cechę. Ludzie dają mi do zrozumienia, że jest we mnie wiele chęci pomocy innym, oddania ostatniej koszuli, ale jest też granica, poza którą nikt nie ma wstępu.

Nawet urząd skarbowy?

- Och, urząd to już w ogóle. Mówię o takiej przycielesnej własności. Kielecczyzna to była biedna kraina. Jak ktoś coś miał, to miał naprawdę. Jeśli ktoś chciał mu to zabrać, to było tym trudniej, że tamten to naprawdę miał.

W telewizji nadal najbardziej lubi pan oglądać filmy o zwierzętach?

- Chyba tak. Chociaż martwię się teraz sobą, bo wciągnęła mnie polityka. Wciągnęła, powodując nawet rodzaj depresji, mam nadzieję, że chwilowej. Ja wiem, co to jest za gra, jak się toczy, gdzie się odbywa, że tak musi być. Ja to wszystko wiem. Ale ci politycy!.. Dla mnie polityk to człowiek, który jest profesjonalistą. Bo to jest zawód. Ktoś, kto go uprawia, powinien mieć wszystko, co ten profesjonalizm niesie lub powinien nieść, czyli umiejętność skutecznego działania, wysławiania się, jasnego mówienia, o co chodzi, choć wiadomo, że nie zawsze wiadomo, o co chodzi.

Ale wtedy też wiadomo.

- Wtedy też wiadomo przecież! Tylko że przygnębia mnie to, że ktoś mówi przez 15 minut, żeby nic nie powiedzieć. Albo to, że w coraz większej liczbie debat, urządzanych za nasze pieniądze, jedyne muśnięte sensem zdanie brzmi: "Ja wam nie przerywałem".

Emocjonuje się pan polityką? Podnieca się pan?

- Tak, zauważam u siebie pewne objawy. Z wyjątkiem rzecz jasna podniecenia. Politykom trudno u mnie wzbudzić podniecenie. Raczej otępienie i rodzaj poczucia beznadziei. Muszę chyba udać się w stronę natury, żeby uzyskać równowagę.

A może w stronę kabaretu raczej?

- Nieeee, chyba że kabaretu takiego, jak ja go rozumiem. Czyli towarzyskiego spotkania bez założenia, że się musimy śmiać. Za to z założeniem, że możemy i posmutnieć, i się wzruszyć, nawet łzę uronić... Dziś kabaret kojarzy się ze śmiechem, a mnie jest bliższy kabaret, który istniał przed wojną. Kabaret jako niezbyt zinstytucjonalizowana forma przebywania w okolicach sztuki. Coś, co zastępuje dawne rozmowy ludzi, którzy się spotykali w sadzie pod wieczór.

Jak wobec tego udało się panu zdobyć w telewizji wcale niemały przyczółek?

- Podejrzewam, że wystąpiło zainteresowanie taką osobą, jak ja. W czasach komunizmu postacią pożądaną mógł być ktoś, kto z komunizmu drwił. Bo wszyscy byliśmy przygaszeni, zszarzali, zakufajkowani. A w czasach, gdy wszyscy wszystko mogą, być może potrzebny jest ktoś inny: troszkę zagubiony, nieśmiały, trochę smutny ciągle czegoś. Utyskujący, ale właściwie to tak nie za bardzo.

Czy realizatorzy dają panu znaki, że pan mówi zbyt wolno?

- Bywało tak w przeszłości, zanim się zorientowali, że to nie ma na mnie wpływu. Kiedyś miałem zapowiadać piosenki na pewnym koncercie, miała to być bezpośrednia transmisja. Gdy od czasu antenowego ludzie z telewizji odjęli zsumowany czas trwania piosenek, które miałem zapowiadać, wyszło im, że na zapowiedzi zostaje sześć minut. Po co mnie więc tam wzięto w takim razie? Nie da się zapowiedzieć dziesięciu piosenek w tak krótkim czasie. Musiałem być bardzo zdenerwowany, bo jak opowiadali mi później koledzy, pani redaktor, która mi o wszystkim zameldowała, powiedziałem: "Proszę pani, sześć minut to ja "dobry wieczór" mówię". Dlatego też, by wrócić do demokracji, nie podnieca mnie ona i towarzysząca jej wolność słowa. Ja zawsze mówiłem wolno. Nie przejmuję się tym, ponieważ mam zachęcające sygnały od ludzi, którzy w telewizji nie są postrzegani jako odbiorcy wysoko kwalifikowani. Z tych sygnałów wynika, że docieram do różnych warstw społecznych. Na przykład mój ulubiony menel z mojej dzielnicy ogląda mnie i twierdzi, że bardzo dużo rozumie. Dzięki temu właśnie, że mówię powoli. A więc nikt mnie nie pogania, wszystko załatwia montaż. Ponoć ujęcie kamery powinno się zmieniać co 9 sekund... Przy balecie to fajnie. Ale jeśli ktoś posługuje się zdaniami złożonymi, może nawet nie dojść do podmiotu.

***

Andrzej Poniedzielski

Poeta, konferansjer, artysta kabaretowy (1954), ze względu na szczególny, nieśpieszny sposób prowadzenia narracji obwołany "królem pauzy" (Wojciech Młynarski). Sam zainteresowany twierdzi, że jego powolny sposób wypowiadania się ma wiele zalet, między innymi podnosi oglądalność w telewizji. - Jeśli ktoś ma nieszczęście i biegając po kanałach trafi na mnie, to zanim się zorientuje, o co mi chodzi, musi czekać i patrzeć. To trwa i zostaje uwiecznione w pomiarach oglądalności danego programu - wyjaśnia artysta. Od końca lat 70. Andrzej Poniedzielski jest związany z nurtem piosenki poetyckiej i aktorskiej. Opublikował zbiór wierszy w serii "Biblioteka bardów" Wydawnictwa Twój Styl, a na łamach miesięcznika "Zwierciadło" zamieszcza "Felietony z wierszem". Jest autorem słów piosenek m.in. Elżbiety Adamiak, Maryli Rodowicz, zespołu Pod Budą i Lory Szafran. Tworzy widowiska teatralne, ostatnim sukcesem okazał się napisany wspólnie z Magdą Umer spektakl "Chlip hop, czyli nasza mglista lap top lista", który został wystawiony na scenie stołecznego Teatru Ateneum. Znany też z wielu programów telewizyjnych, m.in. "Kabaretowych kawałków", który prowadził z Robertem Górskim z Kabaretu Moralnego Niepokoju. Od niedawna pełni funkcję kierownika literackiego Sceny na Dole Teatru Ateneum.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji