Artykuły

Na przedwiośniu

W Starym wciąż starożytności, u Słowackiego - zaproszenie do tanga. Na "Śnie nocy letniej" w szkole teatralnej na pewno nie uda się zasnąć, a Pippi w Grotesce nie nawołuje do anarchii.

Tango u Słowackiego

Wydaje się, że do kanonu lektur szkolnych dopisywać będziemy wkrótce nowe nazwisko. Anna Burzyńska jest kierownikiem Katedry Teorii Literatury Wydziału Polonistyki UJ, autorką ważnych tekstów o postmodernizmie. Nazwana "Umberto Eco polskiej dramaturgii" łączy poważną pracę naukową z działalnością dramaturga. W lutym w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie odbyła się premiera jej "Tanga Piazzolla"[na zdjęciu] - pierwszej na świecie sztuki teatralnej, napisanej specjalnie do utworów słynnego argentyńskiego kompozytora.

Tango Piazzolla dzieje się w małej knajpce, gdzie ludzie spotykają się na kilka chwil, by odnaleźć się w tym zmysłowym, dramatycznym, a jednocześnie bardzo smutnym tańcu. To sztuka o miłości i o spotkaniach między ludźmi, niezbyt nieszczęśliwych, najczęściej po prostu niewłaściwych, nieodpowiednich. Z tej pięknej, czasem gwałtownej, drapieżnej i tajemniczej materii reżyser Józef Opalski stworzył na Dużej Scenie Teatru im. Słowackiego energetyczne widowisko. Ton nadaje muzyka kwartetu Tango Bridge pod kierownictwem Grzegorza Frankowskiego. Burzyńska pisała dotąd sztuki kameralne, intymne, których akcja toczyła się między parą ludzi. W tym widowisku również tak jest - co najistotniejsze dotyczy dwojga.

Jan Klata reżyseruje Oresteję

Mam pokusę zacząć od gołego tyłka Błażeja Peszka, ale posądzą mnie Państwo, że egzaltuję się albo epatuję. A tymczasem ów goły tyłek to po prostu kwintesencja scenicznych wysiłków Jana Klaty - piękny, czytelny skrót, esencja i łatwa metafora. Błażej Peszek występuje w roli boga Apollina, który wciela się w postać popowego piosenkarza Robina Williamsa. Są jeszcze inne grepsy: Anna Dymna z zakrwawioną siekierą jako Klitajmnestra, Orestes jako postać z komiksu czy gry komputerowej, Elektra jako Lolita albo dziewczyna z okrutnej japońskiej kreskówki, Atena jako lala z telewizji prowadząca głupawe reality show, a Erynie jako... Szkoda mówić. Krótko mówiąc reżyser serwuje nam takie uaktualnione Pulp fiction oparte na ponurych wątkach dziejów rodu Agamemnona.

Klata próbuje nałożyć na strukturę antycznej trylogii system wyraźnych odniesień do popkultury. Jest konsekwentny, ale w sumie nie wiadomo dokąd i po co nas prowadzi. Co zostaje z powikłanej, okrutnej opowieści Ajschylosa o narodzinach demokracji? Pojękiwanie Kasandry, mamrotanie chóru, plastikowe szkielety i audiotele zamiast demokratycznego głosowania. Oraz wypięty tyłek.

Porażka Zadary

Największą i jedyną niestety zasługą Michała Zadary jest samo sięgnięcie po "Odprawę posłów greckich". Inscenizacja w Starym Teatrze zdradza całkowitą bezradność reżysera wobec Kochanowskiego. Kunsztowny, zrytmizowany język sztuki wyraźnie stawia reżyserowi opór i tutaj tkwią chyba źródła porażki. Trudno się oprzeć wrażeniu, że wielu aktorów po prostu nie rozumie wypowiadanego tekstu. Desperacko stosują więc rozmaite sztuczki, całkowicie dekomponujące dramat i jego sensy: uciekają w kabaretowe numery, popadają w bełkotliwy słowotok, bawią się szkolnym deklamatorstwem, ekstrawaganckimi intonacjami. Interpretację tekstu zastępuje często dziwaczna pantomima połączona z infantylnym wygłupem. Nie pomagają też chaotyczne pomysły inscenizatorskie: miejsce akcji jako bokserski ring, zabawy z cieczą udającą krew.

Zadara pracuje dużo, trudno nie zauważyć, że coraz gorzej. Szkoda. Dezynwoltura, która przyniosła dające do myślenia efekty przy "Księdzu Marku" czy w "Weselu", tym razem nie sprawdziła się i przyniosła wynik opłakany: sztubacką, nieuważną i nieprzemyślaną potyczkę z tekstem.

Łomot nocy letniej

Ze spektaklu Wojciecha Kościelniaka w krakowskiej PWST zapamiętam przede wszystkim męczący i dobitny łomot. I nie przyjmuję do wiadomości tłumaczenia, że twórcą łomotu jest ceniony kompozytor i pianista jazzowy Leszek Możdżer. Muzyka, która interesująco brzmi w klubowej sali, na koncercie, nie musi cieszyć ucha jako niemilknący (dwie godziny bez przerwy!) podkład do teatralnego widowiska. I nie cieszy. Pomysł przerobienia komedii Szekspira "Sen nocy letniej" na - jak nazywają rzecz realizatorzy - "trans-operę" może był ciekawy i nawet na temat, ale w wykonaniu okazał się dość monotonny, a w wyrazie baaaardzo męczący...

Pierwsza część, jak to u Szekspira, ma charakter dworski. Do jazzowo-rockowo-rapowo-hiphopowej muzyki opracowano ekscentryczną choreografię. Dziwaczne, nieco automatyczne ruchy aktorów kojarzą się ze wschodnimi sztukami walki albo spowolnionymi gestami astronautów spacerujących w kosmicznej przestrzeni. A co ma piernik do wiatraka? Trudno powiedzieć. W drugiej części przedstawienia, kiedy do głosu dochodzą dzikie i podświadome żywioły, na scenie też zaczyna się robić dziko, niczym w północno-zachodniej Melanezji wśród plemion badanych przez Bronisława Malinowskiego. I nie byłoby może tak źle, gdyby dzicy Kościelniaka naprawdę umieli tańczyć, a przede wszystkim śpiewać. Ja rozumiem, że szkoła teatralna, że spektakl dyplomowy, że młodzi ludzie muszą itp... No właśr nie, oni muszą. Ale Państwo nie muszą.

Dorośli są nudni...

...tako rzecze Pippi - anarchistka i filozofka, mędrzec i nauczycielka życia wielu pokoleń młodszych i starszych czytelników. W tym roku świat obchodzi setną rocznicę urodzin Astrid Lindgren, autorki Pippi, a teatry na całym świecie na wyścigi przygotowują rocznicowe premiery. W polskim teatrze wyścig ten wygrała krakowska Groteska, szkoda że tylko w kategorii czysto sportowej...

"Być jak Pipki" to spektakl w reżyserii i wedle scenariusza Lecha Chojnackiego. Chojnacki Pippi uważnie przeczytał, przemyślał i przełożył. Tyle że jakoś łopatologicznie, dydaktycznie i wprost. Pippi dydaktyczna, Pippi moralistka - na tę myśl Astrid Lindgren pewnie obraca się w grobie. Unosząca się nad sceną dyskretna woń dydaktycznego smrodku jest nie do wytrzymania. Pippi Chojnackiego jest w gruncie rzeczy przodownicą zakamuflowanej poprawności i tradycyjnego porządku świata, niczego nie burzy. Głośna i optymistyczna, dziarska i rozbiegana miota się po scenie, zachęcając Siostrzyczkę i Braciszka do zabawy, która nie ma nic wspólnego z buntowniczym światem Pippi. Jakaś gimnastyka, przebieranki, gry i zabawy wspólnie z rodzicami. A gdzie szaleństwo, anarchia, awantura, imaginacja, nieodpowiedzialność, niezależność?

Sądzę, że Lech Chojnacki przeczytał, ale nie zrozumiał. Albo zrozumiał i postanowił poprawić. Przecież Pippi jest opowieścią o wolności. O tym, że niezależność może boleć, ale że jest wspaniała i warto dla niej pocierpieć. W Grotesce tymczasem cierpi tylko widz.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji