Artykuły

Co się stało z tą Polską

- Zajmuję się polską inteligencją, polskimi intelektualistami, elitami, które przez ostatnie lata ochoczo przymykały oczy na rzeczywistość, uchyliły się od osobistej odpowiedzialności za etyczne oceny i wybory, bezrefleksyjnie scedowały tę odpowiedzialność na posiadających monopol na prawdę i uczciwość, politycznych liderów - mówi MAREK FIEDOR, reżyser spektaklu "Wyszedł z domu" w Teatrze Polskim w Poznaniu.

Z Markiem Fiedorem, o twórczości Różewicza i kondycji polskiej inteligencji, rozmawia Stefan Drajewski:

Kiedyś powiedział mi pan, że najpierw zastanawia się nad tym, o czym chce pan rozmawiać z widzem, a dopiero potem szuka tekstu sztuki lub innego materiału literackiego, który nadaje się do takiej rozmowy.

- Nie pamiętam. Brzmi to dość doktrynalnie.

Niekoniecznie. O czym chce pan rozmawiać z widzem, realizując mało znaną sztukę Tadeusza Różewicza "Wyszedł z domu"?

- O kondycji polskiej inteligencji Anno Domini 2007.

A konkretniej?

- Trzeba by wyjść od tekstu Różewicza. W pierwszym oglądzie jest on parodią, tzw. dramatu rodzinnego. Kryzys rodziny opisany został tu dość ironicznie i groteskowo - główny bohater uświadomiwszy sobie pewnego dnia jak żyje - "wychodzi z domu". Ale to, co jest domem, nabiera w sztuce różnych znaczeń. Przede wszystkim domem jest sam człowiek. Wyszedł z domu znaczy tyleż, co wyjść z siebie, opuścić nagle własną egzystencję, własną tożsamość, uświadomić sobie, jaka ona właściwie jest. "Wyjść z domu" znaczy zadać sobie pytanie: kim tak naprawdę jestem i z przerażeniem skonstatować, że właściwie nikim, człowiekiem pozbawionym właściwości. I w dalszej kolejności zastanowić się, co z tym fantem zrobić.

Różewicz bardzo głęboko i mądrze rozumie kondycję człowieka. Składają się na nią wszystkie aspekty naszego życia. Mówi o czynniku społeczno-socjologicznym, który kształtuje człowieka, kulturowym, uczuciowym, seksualnym i wreszcie - duchowym, metafizycznym. Obraz człowieka jako "domu" jest w tym dramacie wielopłaszczyznowy. Na pewno ma jednak pewne dominanty. Najbardziej bolesna wydaje się wewnętrzna konfrontacja w człowieku, tego co zwierzęce, cielesne, instynktowne, z tym, co świadome, intelektualne.

Wreszcie interesujący jest też aspekt polityczny tego dramatu. "Dom" to Polska, kraj, w którym żyjemy i wszystkie zmiany, jakie tu zachodzą. W tym kontekście na plan pierwszy wysuwa się wizerunek elit, które są odpowiedzialne za kształtowanie społeczno-politycznej rzeczywistości tego kraju. Ten ostatni aspekt często jest niedoceniany u Różewicza.

Mówi się wręcz, że Różewicz jest apolityczny.

- Ta opinia, że Różewicz jest apolityczny, bierze się stąd, iż prywatnie nie jest członkiem salonów, czego one nie mogą mu wybaczyć. Pozostaje jakby na marginesie oficjalnego życia literackiego, publicznego. Nie podpisuje listów, nie wypowiada się o Polsce...

Ale potrafi w telewizji wrocławskiej powiedzieć, że jeśli ktoś odważy się przeznaczyć ogrody przylegające do jego kamienicy pod zabudowę marketu, wyjedzie z Wrocławia.

- Proszę zauważyć, że wypowiedział się nie w sprawie ogólnonarodowej, ale w sprawie jego "małej ojczyzny". Moja dzielnica, moi sąsiedzi... Nie wypowiada się natomiast przeciwko, na przykład usuwaniu przez Giertycha jakichś tam lektur ze szkolnego kanonu, gdy tymczasem istnieje całkiem spora grupa luminarzy naszego życia publicznego, którzy co pięć minut muszą informować cały świat, jaki jest ich stosunek do czegoś tam.

I głównie z tego ich znamy.

- Nam się więc wydaje, że Różewicz jest apolityczny. Tymczasem jego dramaty są zabójczo polityczne, od "Kartoteki" aż po "Do piachu" i "Pułapkę". To są bardzo przenikliwe diagnozy polityczne. Chociaż nie wprost. To nie jest publicystyka polityczna

Może dlatego, że się nie wdaje w politykierstwo, w publicystykę, jego dramaty są ponadczasowe, aktualne nawet czterdzieści lat po ich napisaniu.

- Z pewnością. Bo Różewicz ukazuje, jak głęboko polityka wnika w życie człowieka jak wpływa i kształtuje jego świadomość i jego zachowanie także w innych aspektach życia. I "Wyszedł z domu" jest pełne polityki - i na poziomie żartobliwej aluzji: te bodźce, banany, i w sferze kreacji pewnego typu bohatera, środowiska, do którego przynależy: to przyjęcie w ambasadzie, własny domek z ogródkiem... Różewicz rysuje bardzo precyzyjny portret członka, nie tyle wierchuszki partyjnej, ile reprezentanta bezpośredniego jej zaplecza członka elity, pozbawionego właściwości karierowicza. W tym dramacie oczywiście przegląda się gomułkowszczyzna ale to nie ogranicza w żaden sposób jego uniwersalnego sensu. Mnie dziś ten tekst skłania do tego, by rozliczyć inną elitę - tę nam współczesną, za to, co uczyniła lub może raczej za to, czego nie uczyniła

Ma pan za sobą kilka tygodni prób. Udaje się to rozliczenie?

- Nie mnie to oceniać. Zobaczy pan na premierze. Mnie się temat amnezji jako fundamentu projektu politycznego wolnej Polski zgadza.

Obecni politycy bardzo mocno cierpią na amnezję.

- W tym sensie też - poglądy zmienia się dziś jak rękawiczki. Ale nie kryję, że chciałbym tym tekstem, przede wszystkim zastanowić się nad tym, co się stało w Polsce po 1989 roku. Jaka jest indywidualna odpowiedzialność ludzi należących do elit za to, że w dużej części poparli koncepcję polityczną opartą na swego rodzaju "zamęcie aksjologicznym", na politycznej amnezji w stosunku do PRL-u. Właśnie na amnezji - a nie żadnym "wybaczeniu", bo o wybaczenie żadni grzesznicy nie prosili i się nie pokajali Owoce tej postawy zbieramy dziś. Henryk pod koniec dramatu zaczyna wszystko zwracać, rodzina przy obiedzie pluje na siebie zupą. Trochę "metaforycznie" można by powiedzieć, że jeżeli dziś jesteśmy skazani na Macierewicza i Giertycha to jest to właśnie skutek przyjętej paręnaście lat temu koncepcji. Nie zajmuję się jednak politykami, chociaż cytuję ich w spektaklu. Zajmuję się polską inteligencją, polskimi intelektualistami, elitami, które przez ostatnie lata ochoczo przymykały oczy na rzeczywistość, które w imię zbudowania sobie przyjemnego świata, dokonały jakby "ucieczki od rozumu" - że strawestuję Ericha Fromma - uchyliły się od osobistej odpowiedzialności za etyczne oceny i wybory, bezrefleksyjnie scedowały tę odpowiedzialność na posiadających monopol na prawdę i uczciwość, politycznych liderów.

Gdyby lustrację przeprowadzono w 1989 roku, nikt by już dziś o niej nie pamiętał. Tak jak to jest w Czechach czy Niemczech.

- Oczywiście.

W podtytule Różewicz napisał: "tak zwana komedia". Wszyscy dotychczasowi realizatorzy zastanawiali się, jak grać ten tekst. Sądząc po tym, co pan powiedział, znalazł pan sposób na tę sztukę.

- Tu rzeczywiście jest jakieś materii pomieszanie. I jest to świadomy zabieg autora. Konwencja zmienia się ze sceny na scenę. Dramat zaczyna się monologiem wewnętrznym bohaterki, za chwilę pojawiają się sceny pantomimiczne, baletowo-muzyczne wizje, by po chwili znaleźć się w konwencji komedii obyczajowej, farsy i groteski. Różewicz przywołuje różne formy teatru, by zaraz je odrzucić i pójść dalej. Postanowiłem pójść tym tropem. Nie próbuję na siłę scalać tego świata w jakiś jeden wzorzec, tylko operować różnymi narracjami i technikami. Oczywiście, pewne konwencje się zużyły i trzeba zastąpić je innymi, bardziej nam współczesnymi. Różewicz sam w jednym z wywiadów zapytany, czy burzy stare formy, odpowiedział: "nie, tworzę nowe". Kompromitacja języka nie jest celem samym w sobie. Jest tylko środkiem - nie pozwala widzowi zbyt łatwo poczuć się pewnym co do interpretowania pokazywanych zdarzeń. Różewicz jakby wie, że teatr jest wobec rzeczywistości bezradny i zarazem nie traci wiary, że w jakiś inny, niepojęty sposób - teatr jest w stanie tej rzeczywistości dotknąć.

To pana pierwsze spotkane z Różewiczem?

- Pierwsze, ale przymierzałem się do tego spotkania od dawna. Myślałem o różnych dramatach z lat sześćdziesiątych. Czas, w którym żyjemy wybrał "Wyszedł z domu".

Marek Fiedor

Urodził się w 1962 roku w Gorlicach. Absolwent teatrologii Uniwersytetu Jagiellońskiego i reżyserii krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Debiutował w 1990 roku autorskim spektaklem pt. "Apokryf wigilijny" w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. W Teatrze Ludowym w Nowej Hucie zrealizował "Kochanków piekła" Rymkiewicza/Calderona. W Starym Teatrze wyreżyserował: "Zdradę" Pintera, "Don Kichote" Cenrvantesa, "Peer Gynta" Ibsena, Don Juana" i "tryptyk Wyspiański" według własnych scenariuszy, natomiast w Teatrze im. Horzycy w Toruniu - "Nie igra się z miłością" Musseta, "Ożenek" Gogola, "Paternoster" Kajzara, "Anioły w Ameryce" Kushnera. W Teatrze Polskim we Wrocławiu wyreżyserował: "Mewę" Czechowa i "Wszystkim Zygmuntom między oczy" Sieniewicza. W Teatrze Polskim w Poznaniu dał się poznać jako reżyser "Procesu" Kafki, "Biesów" Dostojewskiego, "tryptyku Wyspiańskiego", "Kobiety sprzed 24 lat" Schimmelpfenniga. Największe sukcesy osiągnął w Teatrze im. Kochanowskiego w Opolu, gdzie wyreżyserował "Niewinnych" Brocha, "Sytuacje rodzinne" Srbljanovic, "Matkę Joannę od Aniołów" Iwaszkiewicza, "Format: Rewizor" wg Gogola, "Baala" Brechta. Pracował także w Teatrze im. Jaracza w Łodzi i Dramatycznym w Warszawie. Marek Fiedor jest laureatem wielu prestiżowych nagród za reżyserię. Mieszka w Poznaniu, jego żoną jest Zina Kerste, aktorka Teatru Polskiego w Poznaniu. Mają córkę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji