Kuszenie próżnego Tomasza
Ileż było rozczarowań po wydaniu polskiego tłumaczenia "Dzienników" Tomasza Manna. Wielkość pisarza nijak nie chciała się przełożyć na pedantyczne zapiski! Sztuka Jerzego Łukosza z autorem "Buddenbrooków" w tytule nie zdradza jednak zapędów demitologizacyjnych. Ta delikatna komedia wrocławskiego prozaika i germanisty przedstawia Manna, by tak rzec, od stóp do głów. Od głębokiej mądrości humanisty po fochy rozkapryszonego dziecka, od objęcia myślą całego, niewyobrażalnego krachu niemieckiej (i europejskiej) kultury XX wieku, po niekontrolowany, rozczulający egocentryzm. Pierwszy akt to lata trzydzieste, Mann w Szwajcarii i posłanie od Hitlera: propozycja prezydentury. Odrzucona, ale przecież rozważana, obracana na widelcu ze wszystkich stron. Akt drugi - Ameryka: starość, nowe kuszenia i zaszczyty, teraz już czysto groteskowe, skrywana gorycz żony oddanej do granic samounicestwienia, kariera totumfackiego, fryzjera i kapusia, dziś może przyjaciela, ba, duchowego plenipotenta. Melancholia, uśmiech, absurd. Dobrze się stało, że bydgoski Teatr Polski wbrew asekuranckiemu "kto na to przyjdzie" odważył się dać prapremierę "Tomasza Manna" Jerzego Łukosza w starannej, pieszczącej niuanse dialogu reżyserii Aleksandra Berlina, z nieznośnym i przenikliwym naraz Mannem - Henrykiem Machalicą, smutnie uśmiechniętą Katją - Ewą Dałkowską i konfidentem, co odkrył w sobie artystę - Zdzisławem Wardejnem. Obsada, jak widać, pożyczona; w tych dniach odbędzie się warszawska premiera w Teatrze Ochoty, tym razem z udziałem bydgoskiego aktora Romana Gramzińskiego. Modelowa współprodukcja mądrego spektaklu.