Obóz wszystkich polskich świętych
Cóż można powiedzieć nowego o powikłanych losach polskich pół wieku po wojnie? Po literackich wiwisekcjach Tadeusza Borowskiego, Zofii Nałkowskiej, Stanisława Dygata, Stanisława Różewicza? Zbiorowe doświadczenie epoki pieców utrwaliło się na kliszy świadomości powojennych pokoleń dzięki literaturze nie zawsze najwyższego lotu, ale porażającej grozą dokumentu, opisem obozowych okrucieństw, badaniem wytrzymałości człowieka. Ile na ten temat może powiedzieć kolejny autor?
"Obóz wszystkich świętych" Tadeusza {#au#2309}Nowakowskiego{/#} (pierwsze polskie wydanie 1989) jest książką niezwykłą nie przez fakt, że jej autorem jest współzałożyciel Radia Wolnej Europy, obłożony anatemą przez PRL-owskie władze i dziś spijający owoce swego antykomunizmu, lecz przez swą klasę i wartość, daleko wykraczające poza rytualny nurt wspomnieniowy, ojczyźniany. Jest książką utalentowanego prozaika, świetnie warsztatowo przygotowanego humanisty, widzącego polski grajdół z jego przywarami, podłościami, ale jednoznacznie ten grajdół miłującego. Polska, jako ojczyzna odbita w postaciach siedzących w przejściowym obozie Polaków, gdzieś na niemiecko-holenderskiej granicy i czekających na wizę do życia w świecie sobie całkowicie obcym, jawi się nam jednak jako wielkość immanentna, warta poświęceń i oddania. Trochę jest u Nowakowskiego karykatury rodem z Gombrowicza, szyderczej, ale nie antypolskiej.
Proza Nowakowskiego jest gęsta, pełna muzycznej rytmizacji i bogactwa językowej ekspresji. To proza mistrzowska, oparta jak XIX-wieczna literatura polska na urodzie języka, mogącego wyrazić najtrudniejszy problem, nie zaś akcji, która porywałaby czytelnika, nie zmuszając do głębszej refleksji. Stąd też ryzyko scenicznej adaptacji "Obozu", jaką zrealizowano w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Bał się też tego autor książki, zrażony chybioną, krakowską realizacją z {#re#9008}1991{/#} r. A jednak udało się nadspodziewanie.
A. M. Marczewski, z właściwym sobie wyczuciem dramaturgii tekstu wyabstrahował z symfonicznej prozy Nowakowskiego dwa najciekawsze nie tylko z lokalnego punktu widzenia wątki: bydgoski, arkadyjsko-nostalgiczny, prowadzący w podróż sentymentalną ku krainie już nie istniejącej, posługując się znakami czytelnymi dla pamięci pokoleń oraz wątek uniwersalny, będący próbą autorskiej analizy wielkich polskich zaklęć, takich jak Honor, Ojczyzna, Patriotyzm, Zdrada, używanych dowolnie przez nastrojonych romantycznie, a nie pragmatycznie Polaków.
Spektakl Marczewskiego, poprowadzony przez reżysera z umiarem, nie nadużywający teatralnego sztafażu, oparty na bardzo dobrym zespole aktorskim skupiał uwagę premierowej widowni przede wszystkim dynamiką, zaskakując tych, którzy powieść znali, tempem akcji, wyrazistym rysunkiem postaci i kulminacją, w której realizm styka się z symbolizmem wirujących wokół siebie postaci, tak jak jednostki wirują wokół swych losów, wokół ojczyzna małych i dużych, bez większego wpływu na tok dziejów. Osią spektaklu jest postać Stefana, dipisa osadzonego nie za konkretnymi drutami obozu, ale uwięzionego w przestrzeni obcego świata, nieznanej przyszłości, tęsknoty wreszcie malującej piękne obrazy z niepięknej wcale przeszłości. Rolę gra Krystian Nehrebecki, aktor zdaje się wszechstronny, o świetnych warunkach scenicznych i znaczącej osobowości. Wraz z matką, Wandą Ostrowską i ojcem Janem - Andrzejem Błaszczykiem, tworzą trójcę bez mała tragiczną, werystycznie wiarygodną. Właśnie oni najpełniej wyrażają autorskie przesłanie książki, mianowicie prawdę o swych czasach. Są autentyczni, przekonujący, prawdziwi.
Pełnokrwiste postaci zagrali też Sabina jako Diana Voss, Sławomir {#os#5360}Zemło w roli majora Kosko, Małgorzata Witkowska jako Urszula Heinemann, Marian Czerski w roli księdza Heniasa, Józef Fryźlewicz w niewielkiej, ale ważkiej roli dra Huberta. Udanie wypadły dzieci, radzące sobie całkiem, całkiem w epizodach bydgoskich. Zasługą Marczewskiego, jako adaptatora prozy Nowakowskiego jest pełne podporządkowanie się materii fabularnej i podporządkowanie jej reżyserskiej wizji. Dlatego uwagę przykuwała warstwa filozoficzna tekstu i filozoficzny wymiar postaci, a nie techniczne sztuczki tak uwielbiane przez pozbawionych pokory reżyserów. Dlatego też na koniec, to co u Nowakowskiego najcenniejsze, a więc historiozoficzna refleksja osadzona w miłym naszemu oku bydgoskim krajobrazie, a więc ostra, prowadząca ku nihilizmowi krytyka cech polskich, wartkie publicystyczne ujmowanie aktualności.
Przedstawieniu pomogła muzyka T. Woźniaka sugestywna, ale nie narzucająca się, dobrze ustawiony przez Jerzego Wojtkowiaka ruch sceniczny. Przestrzeń spektaklu rozszerzono na widownię, scena jest tu tylko proscenium historii, prowadzącym bohaterów do świata, który wypełniają widzowie. Ekspresję buduje reżyser bez udziwnień, prostymi, elementarnymi środkami.
Czy można więc pół wieku po wojnie usłyszeć jeszcze coś nowego o losach żołnierzy, powstańców, więźniów kacetów? Czyż nie mówiono tego w setkach wysokonakładowych tytułów zasłużonych peerelowskich literatów? Ależ tak, i to nieraz z całkiem niezłym efektem artystycznym. Ale proza Nowakowskiego broni się autentyzmem prawdy, suwerennością filozoficznej refleksji, wiarygodnością wyznań o miejscu człowieka w świecie.
Spektakl Marczewskiego taki wniosek prowokuje.