Poetycki dramat o piciu
- Choroba alkoholowa doświadcza wielu i jest niebywale okrutna. Objawia się czystą fizjologią - bólem, strachem. Nie ma w tym romantyzmu, jest tylko cierpienie i komplikowanie życia - mówi reżyser INGMAR VILLQIST przed premierą "Lęków porannych" w Teatrze Nowym w Zabrzu.
Marcin Mońka: Dlaczego sięgnął Pan po tekst Stanisława Grochowiaka?
Ingmar Villqist, reżyser: Polska dramaturgia interesuje mnie najbardziej. Gdy zastanawiałem się, jaki dramat polski mógłbym przygotować, zawsze myślałem o "Lękach porannych", które pamiętałem z inscenizacji sprzed 30 lat w Teatrze TV, z rolą Romana Wilhelmiego. Były to jeszcze czasy liceum, a spektakl zrobił na mnie ogromne wrażenie.
Jaka siła drzemie w tym tekście?
- To piękna i głęboko ludzka historia człowieka osaczonego przez własną przeszłość, który znajduje się w sytuacji krańcowej i musi pogodzić się sam ze sobą. Chociaż jest tak bardzo zdeterminowany własną przeszłością, że nie ma wyjścia z tej sytuacji. Znajduje się w matni. Jedyną drogą uwolnienia jest miłość, poszukiwanie bliskości drugiego, innego człowieka.
Starałem się, aby nasza realizacja nie była dydaktycznym spektaklem o człowieku uzależnionym od alkoholu, któremu ten alkohol dekonstruuje świat. Wybieram raczej opowieść o człowieku, który za wszelką cenę stara się wydobyć z tej matni. Wydawałoby się, że tego wyjścia nie ma, lecz on cały czas szuka i zwraca się do elementarnych wartości, jak rodzina, bliska kobieta, przyjaźń, dzieci. W ten sposób szuka wyjścia.
Były jednak inscenizacje, które z "Lęków porannych" tworzyły sztukę interwencyjną, walczącą z problemem alkoholizmu...
- To dramat bardzo poetycki. Momentami wydaje mi się, że jest to czysta poezja. Przełożyć ją na język sceny jest trudnym zadaniem. Chcemy wydobyć jak najwięcej elementów człowieczeństwa z naszego bohatera, z jego bezradności i tęsknoty, poszukać wszystkich dobrych i jasnych stron. Bo tylko zerkanie w jasność może nas wyprowadzić z takiego zaułka bez wyjścia. Nasz bohater pracuje w klinice lalek, reperuje popsute lalki, które znoszą mu różni ludzie. I w tej pracowni, w suterenie, spotyka się na co dzień ze swoją przeszłością, która jest zarazem realna i nierealna, światy przenikają się dla niego niezauważalnie, ponieważ jest tak bardzo doświadczony i chory. Musi sobie radzić z rzeczywistością i z majakami.
Sam temat alkoholizmu w literaturze często otacza się aura romantyzmu...
- I to jest bardzo złudne. Ta choroba doświadcza wielu i jest niebywale okrutna. Objawia się czystą fizjologią - bólem, strachem. Nie ma w tym romantyzmu, jest tylko cierpienie i komplikowanie życia. I nawet gdy człowiek przestaje używać alkoholu, nic się nie kończy, a tak naprawdę cała walka zaczyna się od początku.
Zdecydowanie staraliśmy się od jakiegokolwiek romantyzmu odejść. Również nie diagnozujemy problemu. Nie pokazujemy drogi, która prowadzi do takiego stanu, a także nie ujawniamy walki z tym cierpieniem. Skupiamy się na momencie decyzyjnym: czy można ujrzeć światło w tym tunelu. Można, i trzeba w kierunku tego światła zmierzać.
Na zdjęciu" scena z "Lęków porannych" w Teatrze Nowym w Zabrzu.