Bez rewolucji, za to z talentem i radośnie
Zaletą nowego "Cyrulika sewilskiego" w Warszawskiej Operze Kameralnej są przede wszystkim dobre role młodych artystów.
Najmniejsza polska scena operowa przygotowała nie tylko wartościowy i pod względem inscenizacyjnym ze wszech miar udany spektakl, ale także zaprezentowała go w dwóch kompletnych obsadach. W obu znaleźli się artyści, których nazwiska warto zapamiętać, a karierę śledzić.
Szczególnie udany był zestaw czwartkowy, kiedy na scenę wyszli: Robert Szpręgiel (Figaro), Sylwester Smulczyński (Almaviva) i Elżbieta Wróblewska (Rosina). Zwłaszcza dwoje ostatnich śpiewaków zauroczyło publiczność do tego stopnia, że okrzykom i oklaskom niemal nie było końca.
Wróblewska po kilku rolach mozartowskich nareszcie odnalazła odpowiedni dla siebie i swego głosu repertuar i emploi. Fertyczna, śliczna i świeża Rosina w jej wykonaniu to ani kokietka, ani zastraszone dziewczątko, ale pewna siebie i sprytna panna, właśnie taka, jaka powinna być bohaterka Rossiniego. Artystka śpiewała też najdojrzalej z młodej części obsady i najrówniej, wyśpiewując jak trzeba wszystkie biegniki.
Muzykalnością, swobodą sceniczną i wokalną zachwycił widzów młodziutki Almaviva. Smulczyński tak radośnie i lekko poczynał sobie w tej arcytrudnej partii, że niemal można było nie zauważyć pewnej surowości w stronie wokalnej i braków w warsztacie. Niemniej to prawdziwe odkrycie tego wieczoru.
Przy takich Rosinie i Almavivie postać tytułowego cyrulika wypadła blado. Być może Robert Szpręgiel miał zbyt dużo zadań aktorskich, aby skupić się na śpiewaniu i kreowaniu wyrazistej postaci. Tego ostatniego nie zabrakło za to u Don Bartola Andrzeja Klimczaka, który już samą grą ukradł uwagę publiczności w arii o plotce. Śpiewał także bardzo dobrze.
Orkiestra pod batutą Rubena Silvy, podobnie jak chór i soliści, miała niejakie problemy z precyzją na początku spektaklu, jednak im dalej, tym było lepiej.
W drugiej obsadzie zabrakło tej żywiołowości i radości śpiewania, jaką pokazali młodzi artyści. Na wyróżnienie zasłużył Wojciech Parchem jako Almaviva niemal perfekcyjnie wyśpiewujący partyturę Rossiniego, ale nie zawsze właściwie dobierający środki aktorskiego i wokalnego wyrazu.
Reżyseria Jitki Stokalskiej nie jest rewolucyjna, ale w tym samograju jest to raczej zaletą. Liczne (może nawet zbyt liczne) gagi ubarwiają jedynie sytuację sceniczną, ale nie zniekształcają znanej historyjki o dwojgu zakochanych, którym przy pomocy sprytnego golibrody udaje się przechytrzyć czujność opiekuna dziewczyny i połączyć się węzłem małżeńskim.
Podobnie jak w swych poprzednich inscenizacjach dzieł Rossiniego, Stokalska używa takich akcesoriów, jak malowane płachty ilustrujące treść arii, parawany z prześcieradeł oraz działania wszędobylskich mimów. Tych ostatnich mogłoby być w spektaklu nieco mniej, ale to już na prawdę drobna rysa na tym dobrze skrojonym nowym ubraniu, jakie "Cyrulik sewilski" otrzymał w Warszawskiej Operze Kameralnej.