Scenariusz do poprawki
"Ragazzo dell'Europa" w reż. Rene Pollescha w TR Warszawa. Pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.
"Ragazzo dell'Europa" pokazuje chaos estetyczny i polityczny panujący w głowach Polaków. Szkoda, że bywa on również wadą tego odważnego eksperymentu.
W zwariowanym i prowokacyjnym przedstawieniu Rene Pollescha o śmieszności i fałszu artystycznych konwencji zespół TR Warszawa zastanawia się, jak Piotr Adamczyk, znany jako filmowy Chopin, powinien zagrać Jana Pawła II opowiadającego na tle fortepianu o naszym wielkim kompozytorze, by nie wzbudzić dzikiego śmiechu widzów. Jak mógł uratować godność papieskiej roli, gdy wcześniej na oczach milionów namiętnie całował się z Danutą Stenką (George Sand)?
Aktorzy reżyserowani przez Pollescha są w komfortowej sytuacji, bo do walki z oszustwem teatralnej iluzji wyposażył ich w role, które napisali razem podczas prób. Mogą mówić ze sceny szczerze, co im leży na wątrobie. Parodiować klasyczne postaci, kolegów. I nawet będąc zawodowcami do wynajęcia -czuć się w teatrze sobą.
Widzowie też mają luksusowo. Co prawda scenę zasłania kiczowaty billboard anonsujący wyprzedaż mebli kuchennych oraz ekran, jednak dzięki wszędobylskiemu kamerzyście mogą oglądać bezpośrednią transmisję z teatralnych kulis, gdzie grają i dyskutują artyści, a dzięki zbliżeniom kontrolować ich wiarygodność. Mistrzostwo Pollescha polega na tym, że w pytanie o istotę teatru wpisał także kwestię najważniejszą: co się stało z naszym życiem w kapitalistycznej Polsce, gdy z trudem staramy się swoje społeczne i zawodowe role pogodzić z moralnością i religią. Odpowiedzi aktorzy udzielają z wisielczym poczuciem humoru, na tle fotosów Warszawy, gdzie malownicza, gomułkowska buda z kebabem sąsiaduje z klonami zglobalizowanej architektury. Bo taki jest przecież nadwiślański krajobraz.
Niekonsekwencją spektaklu Pollescha jest to, że walcząc z konwencjami - sam odcina kupony od własnych dokonań. Warszawski spektakl wyprodukował bowiem z tej samej sztancy co dwa wcześniejsze teksty grane po niemiecku. Ale powiedzieć, że do starych scenariuszy dorobił jedynie polskie napisy - byłoby przesadą. Poza nową scenografią dostaliśmy też dialogi o polskim kinie, papieżu i handlowaniu jego wizerunkiem w mediach -dowcipne, ostre, czasami wręcz brutalne.
Niestety, polscy aktorzy nie sprostali wyzwaniu. Kiedy oglądałem niemieckich - w Awinionie czy rok temu w TR Warszawa, nawet nie rozumiejąc wszystkiego, byłem pod wrażeniem ich niespożytej energii w polemikach o kłamstwach miłości i pozorności buntu, który również jest towarem. To był krzyk prawdy, a jednocześnie dobra zabawa w wesołym miasteczku popkultury, gdzie co chwila zmienia się styl gry, peruki, kostiumy na scenie dające szansę na ucieczkę od banału.
W TR Warszawa jest niby podobnie, ale młodsza część zespołu dopiero się uczy partnerstwa z reżyserem, pisania ról wbrew swoim zawodowym i osobistym ograniczeniom oraz kompleksom. Dlatego teksty brzmią chwilami bełkotliwie i hermetycznie. Poza sekwencją znakomitej parodii "Stawki większej niż życie", kiedy banany i suszarki zastąpiły pistolety, tylko Tomasz Tyndyk potrafił wypełnić polleschowski model własną treścią, której towarzyszyła autoironia i znakomity warsztat pozwalający na zagranie łani oraz artysty zżeranego przez grzybicę. Pozostałym wykonawcom można polecić więcej sprawności we wszystkich gatunkach teatru, gdy chcą dekomponować go w postmodernistycznym stylu. Aktorzy średniego pokolenia z zespołu Grzegorza Jarzyny zagraliby na pewno lepiej.
Nie podoba mi się też powierzchowność tekstu. Aktorzy podjęli setki ważkich dla nas spraw - takich jak m. in. katolicyzm, kapitalizm, SB. Niestety, z ekranu padały same hasła - bez rozwinięcia tematu, jakbyśmy byli świadkami bezrefleksyjnego serfowania po Internecie. Kiedy Aleksandra Konieczna mówi, że "nie mogę mu zarzucić prawicowości...", ujawnia największy koszmar obecnej sytuacji w Polsce - już samo posiadanie odmiennych poglądów jest czymś negatywnym. Właśnie takie myślenie nie daje nadziei na rozmowę, której potrzeba Polakom zamiast histerycznych monologów.
A jeśli chodzi o sztukę - dialog o niej zaistniałby na scenie TR Warszawa pełniej i zabawniej, gdyby w głównych rolach wystąpili Piotr Adamczyk i Danuta Stenka. Szkoda, że zostali osądzeni zaocznie, bez prawa do obrony.