Macbeth i jego dwie żony z buszu
- Nasz Macbeth będzie żył w otoczeniu dwóch żon. Jedna wiedzie go w kierunku zbrodni, druga stara się być aniołem opiekuńczym i będzie go ratować - Leszek Mądzik opowiada o realizacji "Macbetha" w Teatrze Narodowym w Lizbonie w rozmowie z Janem Bończą-Szabłowskim z Rzeczpospolitej.
Jan Bończa-Szabłowski: W przedstawieniach, które rozsławiły Scenę Plastyczną KUL, odchodził pan konsekwentnie od realizacji klasyki. A tu nagle "Macbeth" w Teatrze Narodowym w Lizbonie i jeszcze z czarnoskórymi aktorami z Gwinei...
Leszek Mądzik: Pomysł ma długą historię. Pod koniec lat 70. przygotowywałem międzynarodowe warsztaty teatralne na należącej do Jugosławii wyspie Uglian. Jeden z moich aktorów, Andrzej Kowalski, zafascynowany był wówczas kulturą i obyczajami uczestniczących w warsztatach Portugalczyków. Nakręcił o nich kilka dokumentów, a potem z jedną z Portugalek się ożenił. Ponieważ pozostał blisko teatru, namówił mnie do współrealizacji "Macbetha", zwanego "Czarnym Macbethem", bo z udziałem mieszkańców Gwinei.
Dlaczego akurat Gwinei?
- W ostatnim czasie pojawiły się na świecie projekty artystyczne, które miałyby przywrócić godność mieszkańcom dawnych kolonii. "Macbeth" realizowany w Teatrze Narodowym w Lizbonie z udziałem mieszkańców Gwinei wydaje się idealną realizacją tej idei.
Jak przygotowywał się pan do tego projektu?
- To była bardzo egzotyczna przygoda w moim życiu. Abym poczuł ducha tego regionu, dyrekcja Teatru Narodowego w Lizbonie zorganizowała mi kilkutygodniowy pobyt w Gwinei. Zapuściłem się w głąb buszu [na zdjęciu]. Poznałem życie codzienne tamtejszych mieszkańców, uczestniczyłem w kilku obrzędach. Z czasem udało mi się nawiązać porozumienie z ludźmi z wioski. To było niezwykłe doświadczenie, które zapewne zaprocentuje nie tylko w tym spektaklu. Z reżyserem Andrzejem Kowalskim staramy się spojrzeć na "Macbetha" poprzez mentalność, duchowość, sakralność Gwinejczyków.
Jakie będzie największe odstępstwo od pierwowzoru Szekspira?
- Nasz Macbeth będzie żył w otoczeniu dwóch żon. Jedna wiedzie go w kierunku zbrodni, druga stara się być aniołem opiekuńczym i będzie go ratować.
Jak przebiegała współpraca z aktorami?
- Na początku podchodzili z pewną rezerwą, potem bardzo im się spodobał pomysł i byli dumni, że dostali wizy i zagrają gościnnie w Teatrze Narodowym zarezerwowanym na co dzień dla białych. Aby premiera się udała, nasi artyści odprawili specjalny obrzęd mający odczarować scenę ze złych duchów.
Czy w spektaklu pada jakieś słowo?
- Tak, choć jest w nim przede wszystkim dużo ruchu, zwłaszcza tańca. Przedstawienie będzie dynamiczne. U Szekspira postaciami tańczącymi są przede wszystkim wiedźmy. Tu tańczyć będą wszyscy, myślę, że przez ten rytm także publiczność zostanie wprowadzona w trans. Przygotowując warstwę plastyczną "Macbetha", postanowiłem wykorzystać autentyczne przedmioty mieszkańców Gwinei. Tron głównego bohatera będzie więc naturalnym meblem sporządzonym w buszu, a nie rekwizytem przygotowanym z okazji premiery. Premierę "Czarnego Macbetha" dajemy 31 maja, spektakl gramy potem cały czerwiec; w następnym roku chętnie pokazalibyśmy go na Festiwalu Szekspirowskim w Gdańsku.