Artykuły

Smutna bajka

Patrzenie na skomlącego faceta nie jest przyjemne. Maminsynek, pantoflarz, kochanek-niezguła - dziw­ny ten bohater Nowakowskiego.

Ja z tragikomedii Przemysława No­wakowskiego to płaczliwy partner bohatera-świra z filmu Koterskiego. Pokochać nie sposób, roześmiać się łatwo. - Aktualnie jestem bezrobotny. Moje po­czucie absurdu, będące wypadkową po­czucia klęski i poczucia humoru, nie poz­wala mi pracować. W ogóle nie pozwala na nic - mówi na wstępie bez ogródek.

"Trzy kobiety wokół mojego łóżka" w reżyserskiej interpretacji Bogdana Hussakowskiego to potok podobnych opinii wyrzucanych w wariackim tem­pie przez Mariusza Kiljana w przestrze­ni geometrycznej łóżkolandii. Tylko kil­ka płóciennych trójkątów, kilka rozpię­tych niczym kontury białych ekierek lin nad sceną oraz tytułowe, żelazne łóżko tworzą czasoprzestrzeń sztuki, którą Te­atr Polski pokazał w piątek na Scenie Nowej Dramaturgii.

Kim on jest...

Scenografia Małgorzaty Szydłowskiej skłania ku interpretacji, że nie oglądamy realistycznego dramatu, lecz "wyświetla­jącą się" w zgeometryzowanej przestrze­ni serię psychoanalitycznych przezroczy. Bohater poniewierany przez matkę, gdy nie umie sprostać mitowi superojca-lotnika, kłamliwy pantoflarz, nieporadny Casanova, setka innych postaci: przed oczami widzów wyświetlają się drapież­ne, zrytmizowane, przyspieszone jak ka­dry niemego filmu scenki. Bywa, że trud­no się w nich połapać. Doznania boha­tera nakładają się na relacje kobiet jego życia. On, zawsze niewinny, pełen do­brych intencji, i one: głupia, nadopiekuńcza matka, obarczająca go winą za śmierć ojca, który spłonął w katastrofie lotniczej, nie bacząc na jej prorocze sny; cyniczna kochanka-bajkopisarka pracu­jąca tymczasowo jako technik żywienia, więc zimna jak lód, który produkuje; żo­na znużona chłopięcym romantyzmem jego miłości.

Trudno być herosem, kiedy bunt obej­muje ciuchy, graty i bety. Raperskie spodnie, własne łóżko, tort z jedną świe­czką to nie są rekwizyty bohatera. Dzien­nikarz Kiljana jest zaszczutym zwierzę­ciem. Pajacem, który skacze na sznur­kach pociąganych przez trzy kobiety. One wszystkie są "nieprzysiadalne", jak powiedziałby Świetlicki.

Żyją we własnej jaźni. To nie jest świat iluzji, bo z tymi mógłby Ja konkurować, przedzierać się do nich, lecz samozadowolenie, zapatrzenie w siebie, w którym po prostu nie ma miejsca na mężczyz­nę. Dlatego Ja na tle trzech Parek-jędz wypada blado. Czupurzy się i stroszy jak chłopczyk przyłapany na kłamstwie lub seksualnych zabawach. Upokorzony bro­ni się słowami-projekcjami - dodając so­bie odwagi. Buntuje się, by po sekundzie ulec perswazji mamusi, konieczności zjedzenia urodzinowego tortu czy do­mowej przyzwoitości.

Maja Teresy Sawickiej to android, pramatka, opiekunka domowego ogniska (dosłownie) i zimnokrwista bestia, po­niewierająca synem, szantażująca go ob­sesją śmierci. Łóżko-symbol tego zwią­zania obezwładnia bohatera. Staje się je­go obsesją. Jest własnością, gdy Ja wma­wia sobie, że je kupił, chcąc wyzwolić się spod wpływu matki, i ubezwłasno­wolnieniem, gdyż żona i kochanka ba­wią się nim na łóżku jak popsutą przytulanką. - To łóżko chłonie pierwszy krzyk życia, szept rozkoszy i westchnie­nie śmierci - skarży się publiczności Ja, kamieniejąc na chwilę jak posąg. Wię­zienie rodzinne, więzienie miłości.

...że tak szarżuje

Trudno opisać spektakl Hussakowskie­go. Metaforyczna konwencja nie ułatwia analizy. Bohaterowie wypowiadają zda­nia, które bardzo często mają drugie dno, opinie jednych bywają cząstką wyobraź­ni innych postaci. Czasem gubiłem się w tej siatce znaków.

Dykcyjne szarże Kiljana też wprawia­ły w zakłopotanie. Aktor balansuje na krawędzi nieposłyszenia, wyrzucając sło­wa z naddźwiękową prędkością. Jedno, co zapamiętam na długo, to jego twarz. Teatr sam w sobie. Przestrzeń autono­miczna, na której rozgrywa się dramat stu tysięcy min, grymasów i wyrazów za­padających głęboko w pamięć. Świetna twarz!

Podobała się Teresa Sawicka, choć au­tor nie dał zbyt wiele tej postaci do opo­wiadania. Aktorka - nieźle bawiąc się ciałem usztywnionym niczym szachowa figurka królowej - w tak surowej prze­strzeni sceny potrafiła budzić śmiech i wzruszenie. To udany epizod. Monika Szalaty zagrała własny monodram - przyzwoicie, ale bez emocji. Sporo pra­cy czeka rapującą kochankę Berti w in­terpretacji Katarzyny Skonieckiej (PWST) - uroda i kobiecość nie wystar­czą w teatrze, w którym nie ma miejsca na subretki. Siła raperów tkwi nie w sty­lizacji, lecz w doświadczeniu życiowym. Tego nie można się nauczyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji