Artykuły

Teatr rozlicza się z przeszłością

Sopocki festiwal Dwa Teatry zbiera w jeden cykl spektakle Sceny Faktu i zestawia je z innymi propozycjami Teatru TV. I tak się składa, że Scena Faktu wypada w tej konfiguracji najmocniej. To dowód, że artyści wiedzą już chyba, jak nie wpadając w patos i działalność na czyjekolwiek zamówienie, rozliczać się z historią - pisze Jacek Wakar w Dzienniku.

1 czerwca w Sopocie ruszają Dwa Teatry. Tegoroczna edycja festiwalu jest szczególna. Po raz pierwszy zostaną pokazane spektakle telewizyjnej Sceny Faktu.

Nowy nurt Teatru TV z pozoru poddaje się łatwym definicjom. Powie ktoś: oto w dziedzinie rozliczeń z przeszłością, mających stanowić podwaliny IV RP, jeden z odcinków przeznaczono dla ludzi sceny. Odcinek wyjątkowy, bo postępy w pracach obserwują przed telewizorami setki tysięcy, a nawet miliony widzów. Dlatego na przedstawienia Sceny Faktu warto chuchać i dmuchać. Bo mają szansę stać się elementem powszechnych lekcji historii najnowszej.

Nie godzę się z takim myśleniem, a argumenty dają mi sami artyści. Przeglądam tytuły pokazywanych podczas sopockich Dwóch Teatrów przedstawień. "Śmierć rotmistrza Pileckiego" Bugajskiego, "Inka 1946" Tomczyka i Korynckiej-Gruz, "Słowo honoru" Zaleskiego i Wieczorkiewicza, "Norymberga" znowu Tomczyka i Krzystka, wreszcie "Rozmowy z katem" Moczarskiego i Englerta. Na dokładkę jeszcze pozornie inna, a jednak im bliska "Góra Góry". Co je łączy? Brak oczywistości w traktowaniu historii i teraźniejszości, niechęć do czarno-białego podziału świata przy jednoczesnym wskazaniu - bez łopatologii - co jest dobrem a co złem. Chęć traktowania rzeczywistości jako pożywki dla teatru niemalże dokumentalnego. Tego, który stawia sobie za zadanie relacjonować zdarzenia bez upiększeń, takie, jakimi były. Co nie oznacza, że czasem (na szczęście bardzo rzadko) reżyserzy osuwają się w pułapkę niepotrzebnej dydaktyki. Najwyraźniej widać to w opowieści o ojcu Górze. Jowialny w tej roli Krzysztof Globisz jest ludzki aż do bólu, taki do rany przyłóż. Trochę wypada to fałszywie. Najznakomitszy z wymienionych spektakli jest jednocześnie wyjątkiem od reguły. Opowiedziana w "Norymberdze" historia nie ma swojego konkretnego odniesienia do prawdziwych zdarzeń. A jednak każdy mógł mieć swoją Norymbergę. Bez lustracyjnych haseł chcieć poprzez uczciwą spowiedź i odkupienie grzechów zmazać swoje winy. Jak bohater Janusza Gajosa zapragnął nie rozliczać się z wielką Historią, ale z własnymi chowanymi skrzętnie po wszystkich zakamarkach szaf upiorami. Ciekawe, ilu w Gajosie zobaczyło siebie...

Spektakle Sceny Faktu wyróżnia coś rzadkiego w dzisiejszym teatrze, a co tu mówić o telewizji. Nuta powagi, z jaką traktuje się postaci dramatyczne, opowiadane historie, wreszcie także odbiorców. W "Ince 1946" wyreżyserowanej przez Natalię Koryncką-Gruz duże wrażenie robi nie tylko sama treść. Wyławiam z tego przedstawienia surowe, utrzymane w sepii kadry, starannie skomponowane ujęcia, pewną ręką prowadzone role nieopatrzonych młodych aktorów. Nikt tu niczego nie ułatwia, temat dyktuje ton filmowej niemal narracji. Tak albo nie - przedstawienie można przyjąć albo odrzucić. Trzeciej drogi nie ma. "Rozmowy z katem" przeniesione na ekran przez Macieja Englerta uderzają siłą suchych, pozbawionych ozdobników zdań relacji Kazimierza Moczarskiego. I silą aktorstwa Andrzeja Zielińskiego i Piotra Fronczewskiego, który jako Stroop jest niebywały. Ta kreacja powinna być lekcją obowiązkową dla polskich reżyserów. Patrzcie, jak na co dzień marnuje się znakomity aktor!

Sopocki festiwal Dwa Teatry zbiera w jeden cykl spektakle Sceny Faktu i zestawia je z innymi propozycjami Teatru TV. Są wśród nich rzeczy udane (np. "Chciałam ci tylko powiedzieć" ze świetną Mają Ostaszewską, "Umarli ze Spoon River") średnie i kuriozalne (chociażby "Krakowiacy i Górale" Olgi Lipińskiej). I tak się składa, że Scena Faktu wypada w tej konfiguracji najmocniej. To dowód, że artyści wiedzą już chyba, jak nie wpadając w patos i działalność na czyjekolwiek zamówienie, rozliczać się z historią. To również źle, bo Scena Faktu nie powinna być jednak w telewizyjnym teatrze nurtem wiodącym. Filmy dokumentalne, nawet najwybitniejsze, oraz dokumenty nie wyprą przecież fabuł. Zapisy historycznych zdarzeń, choćby najbardziej fascynujące, nie wygrają z wielką literaturą. Ba, nie startują nawet w tej samej konkurencji. Dlatego kibicując Scenie Faktu, czekam na odwrócenie proporcji. Na chwilę, kiedy w głównym nurcie Teatru TV zaczną na nowo powstawać przedstawienia na miarę "Do piachu" i "Samobójcy" w reżyserii Kazimierza Kutza. Chcę dużo? Wiem, wychowany na wielkich telewizyjnych inscenizacjach mam do tego prawo.

Na zdjęciu: "Rozmowy z katem", reż. Maciej Englert.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji