Artykuły

Rekolekcje maltańskie

"Urlo" kompanii Pippo Delbono z Włoch na XVII Festiwalu Teatralnym Malta w Poznaniu. Pisze Stefan Drajewski w Głosie Wielkopolskim.

Pippo Delbono porównywania do Tadeusza Kantora, który stwarzał teatr na scenie, traktuje jak komplement. Kantor potrafił zatrzymać aktorów w ruchu bądź tchnąć w nich ducha. Siedział z boku, przyglądał się im, czasami przechodził przez scenę, podrzucał jakąś kwestię. Pippo Delbono ma też swój stolik z boku, ale często włącza się do akcji scenicznej jako aktor. Jest jednak coś, co go różni od mistrza. Pełni w przedstawieniu również funkcję chóru antycznego, który raz komentuje zastane sytuacje, innym razem popycha akcję do przodu, zawsze - oczyszcza.

Tytułowy i finałowy wrzask jest przejmujący. To krzyk rozpaczy, a zarazem tęsknoty, to siła napędowa przedstawienia, które przypomina sen. A ten, jak wiadomo, raz jest piękny, innym razem przerażający, ciepły i szorstki, delikatny i brutalny. Pippo nie kryje, że jest to sen, w którym bardzo ważną postacią jest spotkany w przeszłości ksiądz. To w jego oczach zobaczył to wszystko, co teraz próbuje pokazać publiczności na scenie. Sen, który łączy sacrum i profanum, śmiech i strach, radość i przerażenie. Ten sen wygląda bardzo realistycznie, choć momentami jest to realizm zawieszony kilka centymetrów nad ziemią.

- Może ten ksiądz pomógł mi zrozumieć, że wszystkie ciosy, jakie dostaję na co dzień, tak naprawdę pomagają mi odpychać jak najdalej od siebie wszystkie moje pragnienia, tak abym nigdy nie przestał za nimi gonić? - zastanawia się Pippo Delbono.

Czekając na Godota

Scena przypomina włoskie miasteczko nad morzem. Jest plaża, która czasami bywa kościołem, katedrą, innym razem klubem dyskotekowym, promenadą w letniskowym kurorcie.

Przedstawienie otwiera scena, w której Bobó (ulubiony aktor Pippo), ponury, skupiony, w złotej koronie, przytłoczony długim czerwonym płaszczem królewskim, w promieniu światła wchodzi na scenę. Dwóch mężczyzn wnosi tron, za wysoki jednak dla Bobó, który stoi nadal. Król, który nie może dosięgnąć tronu. Król-idiota, król-absurdalny, król-nie-król. Jakby wyjęty z Becketta. Bobó gra swoją emocjonalnością i fizycznością. Jest dojmująco prawdziwy. Takich hieratycznych scen jest w tym spektaklu wiele. W następnych są one natychmiast dyskontowane przez śmiech, ironię i kpinę.

W tym świecie panuje dość dziwna hierarchia: biskup, ksiądz, miejscowy rządca, biznesmeni, kurtyzany (również te współczesne od sekstelefonu i zwykłe ulicznice), lowelasi, kuglarze i cyrkowcy, transwestyci i fetyszyści, postaci doskonale znane na przykład z filmów Felliniego czy Pasolliniego. Tu świat odmieńców spotyka się ze światem normalnych. W zderzeniu jednak ten podział zdaje się zacierać. Przestaje być oczywiste, kto jest kim. A hierarchia traci na znaczeniu.

Sacrum i profanum

Dla Pippo Delbono nie ma zakazanych rewirów. Nie boi się on pokazywać na scenie naszych fobii i urojeń. Nie ma dla niego tematów tabu. Przekroczył je jak nikt inny, tworząc z upośledzonymi, niepełnosprawnymi, wyrzuconymi poza nawias społeczny teatr. Pippo Delbono odważył się wprowadzić do swojego zespołu "dzieci gorszego Boga". Wbrew panującemu kultowi piękna ciała i młodości, postawił na koślawość, ułomność, brzydotę. W niej dostrzegł piękno, dobro i miłość. Kiedy idzie przez plażę z Bobó, można się wzruszyć i popłakać. Wielki facet trzyma za rękę bezbronnego staruszka, który większość życia spędził w szpitalu psychiatrycznym. Dzięki Pippo Bobó stał się cudownym aktorem. Dzięki Bobó Pippo przestał być tylko artystą.

W teatrze Pippo Delbono aktorzy nie budują postaci psychologicznych. To, że aktor przebiera się za Jezusa, nie oznacza, że staje się on Jezusem. Przebieranie daje nieskrępowaną wolność wyboru postaci. Pippo sprowadza na scenę symbole, transpozycje postaci - symboli, które widz zna, ale dzięki teatrowi może je zobaczyć w zupełnie innej rzeczywistości. W "Urlo" Jezus w damskiej bieliźnie może spotkać świętą Katarzynę ze Sienny, patronkę Europy w kubistycznym habicie. Pozwala na to karnawalizacja świata, która jest jedną z cech wyróżniających twórczość Pippo.

Kraina wielkiej pezji

W "Urlo" Pippo Delbono nie kryje swojego zaangażowania społecznego. Chociaż sporo w nim scen antykościelnych, nie jest to jednak przedstawienie skierowane przeciwko Kościołowi. Nie brakuje w nim ostrych scen żywcem nawiązujących do średniowiecznych "tańców śmierci". Ale taki jest Pippo. Korzysta garściami z tradycji kultury, nicując ją, odwracając sensy, wykrzywiając i rozbijając... A przy tym jest szalenie poetycki. Zwykle po hałaśliwym pochodzie karnawałowym, pełnym kolorów, dziwnych zjaw i muzyki, w "Urlo" następuje wyciszenie, a wtedy docierają do widza piękne słowa Alana Ginsberga: "widziałem największe umysły mojego pokolenia totalnie wyniszczone...".

Przedstawienie Pippo Delbono jest tym podczas festiwalu teatralnego, czym rekolekcje w Wielkim Poście. Obejrzawszy "Urlo", poczułem się tak samo, jak przed laty, kiedy obejrzałem przedstawienia Jerzego Grzegorzewskiego czy Krystiana Lupy. Każdy z nich odwołuje się do innego typu teatru, innej filozofii życiowej i estetyki, a jednak gdzieś na dnie pozostaje nieuchwytna komunia artysty i widza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji