Artykuły

Zacierają się granice sztuki

VII Międzynarodowy Festiwal Teatralny Malta podsumowuje Stefan Drajewski w Głosie Wielkopolskim.

Wydawało się, że tegoroczną Maltę zdominuje muzyka, która miała się rozlegać każdego wieczora nad Jeziorem Maltańskim. Dzięki deszczowej pogodzie zwyciężył jednak teatr, który tym razem skrył się w salach, a jeśli sceną był plac lub dziedziniec, ktoś tam na górze spoglądał na niego łaskawszym okiem i deszcz ustawał.

Malta wyrosła już dawno z krótkich spodenek. Za rok osiągnie dojrzałość. Ale czy przez to stanie się bardziej stateczna? Miejmy nadzieję, że nie. Matura to dopiero pierwszy poważny sprawdzian życiowy. Przed Maltą jeszcze przecież studia Malta od pewnego czasu ujawniła, że interesuje się różnymi dziedzinami sztuki i nie wiadomo, w jakim kierunku się rozwinie. Flirtuje z tańcem, muzyką a nawet filmem.

Namiot zamiast trybun

To miał być strzał w dziesiątkę: przyciągnąć tłumy nad Jezioro Maltańskie. Na estradzie każdego dnia miały się prezentować zespoły mniej lub bardziej znane, artyści kojarzeni z najróżniejszymi odmianami world music, klimatami etnicznymi, takimi, jakie kocha publiczność masowa. Niestety, ulewne deszcze przegoniły muzykę z trybun ziemnych do namiotu, a to nie to samo. Największą cenę zapłacił Tony Gatlif, który w ogóle nie wystąpił, inni musieli zadowolić się kameralną widownią, bo tylko taka zmieściła się w klubie festiwalowym pod namiotem. Po ubiegłorocznym sukcesie Antona i CoccoRosie wydarzeniem okazał się kolejny zespół importowany z Ameryki - Beirut. Trudno się dziwić, wszak nawiązuje on w swojej stylistyce do muzyki bałkańskiej, którą na Malcie właśnie odkrył przed Polakami wiele lat temu Goran Bregovic.

Teatr zaangażowany górą

Przez kilka ostatnich lat brakowało mi teatru na Starym Rynku. W tym roku już pierwszego dnia opanowały go dwa zespoły francuskie Generik Vapeur i Artonik [na zdjęciu]. W dwa ostanie dni festiwalu swoje występy zorganizowały tu: włoska grupa Ondadutro Teatro i holenderski Theater Gajes. Wszyscy poradzili sobie z ogródkami kawiarnianymi. Najlepiej sprawdził się jednak Generik Vapeur, który wychodzi na ulice, by nie tylko bawić (jak Artonik), a przede wszystkim, by mówić o sprawach ważnych, a do takich na pewno zalicza się temat wyborów w społeczeństwach obywatelskich.

Teatr zaangażowany wygrał w tym roku na Malcie z teatrem ludycznym. Najpełniej o tym świadczy rezonans, jaki wywołał Pippo Delbono. Dawno na Malcie nie było zespołu, o którym publiczność, by tak gorąco dyskutowała przed innymi przedstawieniami. Nie kryję, że jeśli po tegorocznej Malcie zostanie coś we mnie, to na pewno spektakl "Urlo", który jawi mi się jako "niemy krzyk". Wołanie ludzi "gorszego Boga", którzy pragną zwrócić na siebie uwagę, chcą powiedzieć światu zapatrzonemu w bożka młodości i pięknego ciała - istniejemy, jesteśmy.

O ile Pippo Delbono upomina się o człowieka, o tyle grupa Komplex Kapharnaum walczy o humanitarne potraktowanie kawałka przestrzeni miejskiej. Pokazuje, że ta przestrzeń to nie tylko miejsce, na którym można zbudować świątynię komercji - na przykład centrum handlowe. W tej przestrzeni przez ponad sto lat toczyło się i nadal toczy - życie. Splata się ono z historią kilku a może nawet więcej ludzi. Spektakl "Play Rec" kojarzy mi się z dokumentem ostrą publicystyką, w której użyte środki artystyczne są jedynie sposobem porozumienia się między szarym obywatelem, władzą i tymi, którzy dysponują wielką kasą.

Przedstawienia inspirowane życiem codziennym, tym co nas otacza, boli i cieszy wygrały z literaturą. W wyraźnej defensywie pozostały na festiwalu - nawet jeśli były urodziwie teatralnie - przestawienia inspirowane wielką literaturą ("Alice in Wonderland", "Un certo Signore de Molier", "Bramy raju", czy konkursowy "Anheli").

Legendy na emeryturze

Zapraszanie legendarnych artystów na festiwal taki jak Malta jest niebezpieczne. The Living Theatre pokazał stare przedstawienie "Mysteries and smaller pieces". Niestety, to było nieporozumienie. Publiczność maltańska czyta literaturę fachową, ogląda filmy dokumentalne, a zetknięcie z legendą potwierdziło, że jej miejsce jest w historii. Uczestnicząc w tym pokazie, trudno uwierzyć, że mamy do czynienia z teatralnym buntem. Tymczasem być może The Living Theater robi aktualnie coś nowego, co jest tak samo intrygujące, jak 43 lata temu "Mysteries and smaller pieces".

Rozczarowała również druga legendarna artystka - Karine Saporta. Jej "Apokalipsa" mogła się skończyć po sekwencji sypialnianej. To co się stało w łazience, a potem w salonokuchni, było powtórzeniem tej samej bełkotliwej myśli, że banalność naszego życia jest wręcz apokaliptyczna. Zawiodła, bo jak na guru tańca współczesnego we Francji przystało, oczekiwałem, że pokaże, jak ona widzi i postrzega taniec. Jeśli tańcem nazwać skąpe ruchy gimnastyczne i dość banalne pokrzykiwania, to zaczynam myśleć, że chyba "guru" jest trochę zmęczony.

Zacierają granice

Propozycja Karine Saporta i cyklu "Stary Browar Nowy Taniec" pokazują, że tancerze i choreografowie więcej gadają niż tańczą. I na odwrót, teatry (Wierszalin, Zar, Studium Teatralne) częściej odwołują się do tańca i ruchu jako środków wypowiedzi, od których uciekają teatry tańca.

Gob Squad natomiast udowodnił, że teatr nie może się obejść bez nowych technologii. Bezpośrednie spotkanie widza i aktora coraz częściej zakłócają media. W akcji "Super Night Shot" teatr uliczny łączy się z filmem. Podobnie postępuje poznański Teatr U Przyjaciół, którego spektakle bardzo mocno przypominają seanse filmowe.

Tegoroczna Malta wyraźnie i dobitnie dowiodła, że sztuka zmierza ku całkowitemu zatarciu granic. Gatunki mają już tylko znaczenie porządkujące.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji