Artykuły

Nibylandia: wolność? samotność?

"Nibylandia" w reż. Jacka Malinowskiego w Białostockim Teatrze Lalek. Pisze Agnieszka Michałowska w Teatrze Lalek

"Nibylandia" to spektakl dla wszystkich, którzy mają marzenia i którym czasem coś nie wychodzi. Historia na motywach "Piotrusia i Wendy" J. M. Barriego uczy kompromisów. Nie określa, nie piętnuję wyborów swoich bohaterów, ale ukazuje ich konsekwencje w prosty i zwyczajny sposób. A przecież dorastanie nie jest wcale takie łatwe, niektórzy nigdy nie dorosną, tak jak Piotruś Pan - z własnego wyboru.

W spektaklu możemy spotkać "strasznych mieszczan", czarne charaktery, którym z tego epitetu zostaje tylko poza, pana wszystkowiedzącego, pirata powyginanego niczym Toffik z kabaretu Ani Mru Mru, duże dziecko w ciele dużego mężczyzny, zagubioną dziewczynkę, pół pani Dulskiej, i inne skarykaturowane postaci.

Świetna jest Sylwia Janowicz-Dobrowolska, najpierw w roli mamy Wendy, jako niepozorny kabotyn domowy, potem jako Kapitan Hak. Tak! Gra faceta z hakiem zamiast jednej dłoni... Kiedy wciela się w niego, nabiera komicznej maniery rodem z "Piratów z Karaibów", jaką mogliśmy zaobserwować u Johny'ego Deppa; wije się i kręci w swoim strachu przed krokodylem, przed... prawie wszystkim. Świetna w scenie rozmowy z samą sobą i haśle, które bardzo przylgnęło do Haka i jego bandy piratów: "Wycofać się! Ale tak z godnością...". Istotnym elementem przemiany Janowicz-Dobrowolskiej jest kostium. Dama w czerwonych rękawiczkach i wieczorowej czarnej sukni za sprawą pirackiej kapoty i peruki zamienia się w kapitana Haka; dolna część owej sukni "udaje", zresztą bardzo zręcznie, za duże spodnie herszta bandy. Artur Dwulit to Mąż Pani Darling, cichy i posłuszny, zdominowany również wtedy, gdy gra bandę piratów. Jest świetnym dopełnieniem i echem zakompleksionego Kapitana Haka. Hak i banda, Pani i Pan Darling tworzą pion komiczny tej opowieści, ale mamy w tym spektaklu również rozmowy Wendy i Piotrusia: o dzieciństwie, roli rodziców, potrzebach, zranionych uczuciach, bajkach. Wszystko to tworzy aurę nostalgii i rozumnego smutku, który jest rozwiewany przez narratora tej opowieści, Zbigniewa Litwińczuka. Jest on dobrym duchem, zawsze przybywa z pomocą, czy to pod postacią krokodyla czy bajarza. Tak jedna, jak i druga postać jest nośnikiem płynącego czasu, pięknie zobrazowanego przemykaniem bohaterów wokół ruchomej platformy na środku sceny. Litwińczuk zręcznie przemienia się z dystyngowanego pana Rei w krokodyla, zmieniając jedynie drobne części fantazyjnej garderoby, na przykład kapelusz. Ciekawy jest Adam Zieleniecki (Piotruś), jakby uwięziony w swoim ciele, w Nibylandii. Bardzo, czasami aż za bardzo statyczny, unieruchomiony, zamyślony - wydaje się, że skrywa w sobie jakąś tajemnice. Jego towarzyszka, Iwona Szczęsna (Wendy), świetnie wciela się w rolę naiwnych, delikatnych, roztropnych, małych dziewczynek.

Cała obsada "Nibylandii", jak na zgrany zespół aktorski przystało, świetnie ze sobą współpracuje, co widać w niektórych trikach i sztuczkach, wykorzystanych w spektaklu, jak na przykład przesyłanie buziaków, rzucanie Indianką, animacja Dzwoneczka (który jest w istocie światełkiem odbitym w lustrze) i "pojedynek na maniery".

Wszystkie elementy widowiska są zharmonizowane, jedynym dysonansem jest wielkość lalek w stosunku do kształtu scenicznej przestrzeni. Animowane przez aktorów, zza wielkiego wózka Piotrusia Pana, nie są wyraziste i nawet kiedy już zza niego wyjdą, "nikną", zlepiają się z aktorami. Nieproporcjonalne i trudne do animacji. Pewnie stąd interesująca zmiana głosów postaci (Kędziorek, Drobinka, Stalówka) poprzez komputerowe nałożenie dźwięków, które pasuje do rozbrykanych chłopców i tak naprawdę to zwraca naszą uwagę.

Halina Zalewska-Słobodzianek, scenografka, wykorzystała do budowy przestrzeni scenicznej plan koła. Obrotowa platforma ma w sobie statek, bazę Piotrusia, orle gniazdo, plac zabaw, sypialnie chłopców - lalek: Kędziorka, Drobinki i Stalówki. Przedstawienie białostockie jest pełne humoru, ale też delikatne w prostym przekazie.

Lekkość "Nibylandii" pozwala zatrzymać się w czasie i nie zauważyć, mimo wolnej akcji, że już się kończy. Ma w sobie świeżość, którą potęguje różnorodność postaci, światła i muzyki. Czasem tylko rozmowy Piotrusia i Wendy niebezpiecznie zwalniają tempo, co może skutkować dłużyznami.

Muzyka Michała Górczyńskiego jest wciągająca, tajemnicza, ożywia odbiór wydarzeń i przygód bohaterów "Nibylandii". Słychać w niej wątki klezmerskie, kołysanki przeplatają się z melodyjnymi motywami dynamizującymi. Świetnie współgra ze światłem, na przykład spiralami zmieniającymi rzeczywistość ze zwykłej na krainę wiecznej niedojrzałości. Te zielone, duże formy stworzone tylko ze światła robią wrażenie i współgrają też z kolorowymi, baśniowymi kostiumami.

Na koniec - najważniejsze: reżyseria. Mówi się, że dobry zespół łatwo się prowadzi, ale wydobyć z tego zespołu jeszcze "coś" więcej, to jest sztuka. Jacek Malinowski to zrobił, pokazał nam inną Sylwię Janowicz-Dobrowolską, Artura Dwulita... Reżyser dzięki własnej adaptacji opowieści Barriego świetnie się w niej porusza, każde słowo wypowiedziane w spektaklu ma swój sens i późniejsze skutki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji