Artykuły

Metropolia jest w nas

Wkrótce podpiszemy oficjalne porozumienie z prezydentem Gdyni o współprowadzeniu Teatru Muzycznego, co zaowocuje dofinansowaniem przez miasto na kwotę 2 mln zł. Bardzo się z tego cieszymy i uważamy, że jest to krok we właściwym kierunku. Być może oficjalne powołanie organizmu metropolii pozwoli łatwiej podejmować samorządom decyzje o włączaniu się w finansowanie instytucji kultury - mówi Władysław Zawistowski, szef Departamentu Kultury Urzędu Marszałkowskiego w Gdańsku.

Z WŁADYSŁAWEM ZAWISTOWSKIM [na zdjęciu], literatem, szefem Departamentu Kultury Urzędu Marszałkowskiego rozmawia Lech Parell:

Czy dążenie do utworzenia metropolii ma sens? Jak pan to widzi z perspektywy dziedziny, którą pan się zajmuje? Czy jest potrzebna jakaś inna niż do tej pory forma współpracy pomiędzy instytucjami kultury?

- Nie chciałbym się szczegółowo odnosić do kwestii politycznych i organizacyjnych, które mogą być konsekwencją powstania metropolii - bo się na tym nie znam. Oczywiście wspólny bilet komunikacyjny czy inne przedsięwzięcia, które mogą ułatwić życie mieszkańców - to jest kusząca perspektywa. Natomiast z mojego punktu widzenia, powstanie metropolii będzie usankcjonowaniem pewnego stanu faktycznego i przede wszystkim pewnego stanu świadomości. Otóż wydaje mi się, że ogromna część mieszkańców Trójmiasta i jego okolic myśli o tym obszarze jak o jednym organizmie. Nawet przy istnieniu patriotyzmów gdańskich czy gdyńskich istnieje przecież poczucie związku, jakiejś wspólnoty interesów.

Wokół czego w takim razie następuje integracja?

- Tu jest kłopot. Metropolia to nie jest przecież abstrakcja, tylko kompleks zurbanizowany, który powstaje wokół jakiegoś wyraźnego centrum. Możemy mówić o metropolii łódzkiej, bo w jej środku jest duże miasto Łódź. Podobnie jest z Warszawą. U nas natomiast jest ta specyfika, że nie ma wyrazistego środka. Od Tczewa aż do Wejherowa nasza metropolia położona jest wzdłuż jednej ulicy... Geograficznie ten środek wypada gdzieś w Sopocie.

Może w takim razie Sopot wszystkich pogodzi. A metropolia powinna się nazywać "sopocka"?

- No jednak nie! Ja uważam dość konsekwentnie, że nawet w nazwie powinno to być wyraźnie powiedziane, że mamy do czynienia z metropolią gdańską. Gdańsk jest historycznie stolicą regionu, współcześnie stolicą województwa, tu znajduje się wiele najistotniejszych zabytków czy instytucji kultury. Dla mnie ten prymat Gdańska jest oczywisty. Nie trójmiejska, nie sopocka - tylko gdańska.

Gdynian jednak boli takie stawianie sprawy.

- Niesłusznie. Musimy sobie kiedyś w końcu szczerze powiedzieć, w czym kto jest dobry, kto ma jakie atuty i ograniczenia. Musimy sobie też powiedzieć, że mamy specyfikę gdańską i mamy specyfikę gdyńską. Ja zawsze postrzegałem Gdynię jako - mówiąc metaforycznie - "Młodą Dziewczynę", jako miejsce, które od Gdańska się różni przez swoją wewnętrzną dynamikę, jest nastawione na modernizację, nowoczesność. W tym kontekście nie ma dla mnie niczego dziwnego, że znakomita impreza, jaką jest festiwal Heineken Open'er, odbywa się w Gdyni. To logiczne. To jest impreza adresowana do młodych ludzi i takie wydarzenia w Gdyni się świetnie udają. A w Gdańsku - w mniejszym stopniu. Gdynia jest też np. od lat silnym ośrodkiem jazzu. To zresztą w dużej mierze sprowadza się do tego, czy w danym miejscu jest odpowiednia publiczność. I w Gdyni jest. Chcę powiedzieć, że Gdynia ze swoimi ambicjami nie musi się wycofywać. Może je w pełni realizować w ramach metropolii gdańskiej.

A może jest coś więcej niż tylko problem ambicjonalny i psychologiczny? Gdynia powstała jako konkurencja dla Gdańska. Gdy po pierwszej wojnie światowej Gdańsk był na tyle głupi, że nie chciał współpracować z Polską na odpowiednich warunkach, Polska po prostu wybudowała sobie "drugi Gdańsk" - czyli Gdynię. To nasienie konkurencji dało owoce i jest stale widoczne. Miasta ustawiły się na pozycjach konfrontacyjnych.

- Ależ to już historia! Rzeczywiste powody, dla których istniała konfrontacja, moim zdaniem zniknęły. Teraz to już jest kwestia psychologii społecznej. W dziedzinie kultury nie ma sporów. Polega to zresztą na tym, że te największe instytucje kultury, jak np. Filharmonia na Ołowiance, Teatr Wybrzeże czy Teatr Muzyczny są finansowane przede wszystkim z budżetu województwa. Poszczególne miasta je dofinansowują tylko w pewnym stopniu. Wkrótce podpiszemy oficjalne porozumienie z prezydentem Szczurkiem o współprowadzeniu Teatru Muzycznego, co zaowocuje dofinansowaniem przez miasto na kwotę 2 mln zł. Bardzo się z tego cieszymy i uważamy, że jest to krok we właściwym kierunku.

Być może oficjalne powołanie organizmu metropolii pozwoli łatwiej podejmować samorządom decyzje o włączaniu się w finansowanie instytucji kultury. Dzisiaj jest to bardzo utrudnione, a w wielu konkretnych przypadkach - niemożliwe. Generalnie nie można dofinansować instytucji nienależącej do danego samorządu - nawet jeśli leży ona na jego terenie.

Czy wspólna metropolia pomogłaby w lepszej koordynacji imprez kulturalnych?

- Na pewno by nie przeszkodziła. Ale uważam, że tu nie jest źle! Wiele spraw zależy od poszczególnych ludzi.

Jakiś przykład?

- W momencie kiedy do Teatru Wybrzeże przyszedł nowy dyrektor, to się nagle okazało, że to, co całymi latami było całkowicie niewykonalne - czyli wymiana przedstawień z Teatrem Muzycznym - wcale nie jest problemem. Wystarczyła dobra wola obu stron. Przy okazji - okazało się też, że nie do końca prawdą jest że do tych teatrów chodzi ta sama publiczność. Jesteśmy metropolią na tyle dużą, że ma ona swoje bieguny. Muzyczny ma więc swoją publiczność, która nie w każdej sytuacji jest gotowa przemieszczać się do Gdańska i odwrotnie. Prosta wymiana przedstawień okazała się bardzo skuteczna, były komplety widzów. Z tego widać, że nie zawsze potrzeba wielkich zmian instytucjonalnych, a wystarczy wziąć się trochę do pracy.

Jest jednak mnóstwo imprez, które się na siebie nakładają.

- Wynika to z faktu, który sam w sobie jest radosny: jest dużo instytucji, organizacji pozarządowych, a nawet osób prywatnych, które organizują różne przedsięwzięcia kulturalne, zwłaszcza latem. Mamy już całe festiwale organizowane przez prywatnych ludzi, choćby gdański Flader Festival czy sulęczyński Jazz w Lesie. To świadczy o tym, że stworzył się rynek. Rzeczywiście, nie mamy nikogo, kto by to wszystko ogarniał, a tym bardziej koordynował czy pomagał w promocji. Weźmy np. kilka festiwali: Szekspirowski, Feta, czy nawet Festiwal Gwiazd - nie stać ich z osobna na to, żeby obstawić Polskę billboardami. To jest dla nich za duża sprawa. Ale jeśliby działały wspólnie, to czemu nie?

Ciekawe, że jeśli chodzi o festiwale, to właśnie w Gdyni dzieją się te bardzo znaczące, bo do wcześniej wymienionych dorzucić można Festiwal Polskich Filmów Fabularnych czy trwającą Globalticę. To jest taki sposób myślenia: skoro nie mamy wielkich instytucji zatrudniających artystów na stałe - stwórzmy takie przedsięwzięcia, które sprawią, że artyści do nas przyjadą.

Powtarzam: metropolia ma swoje bieguny. Dwa, a nawet trzy. Bardziej konserwatywny Gdańsk, nowoczesna Gdynia i artystowski, offowy Sopot.

Dobre imprezy powinny dziać się w całym Trójmieście.

- Zgoda. Dobrym przykładem może być Festiwal Szekspirowski. W tym roku jego inauguracja odbędzie się w Gdyni, a zakończenie w Gdańsku, Bywało już odwrotnie. I nie ma tutaj żadnych problemów, że ten festiwal był kiedyś określany jako "gdański". Chciałbym, żeby nowe przedsięwzięcia odbywały się na terenie całej metropolii. Jeśli będą miały publiczność - to czemu nie w Tczewie, Wejherowie czy Kartuzach? Bo w ostateczności decydują ludzie. Zarówno ci mieszkający w metropolii, jak i ci którzy przyjadą tu skuszeni nie tylko morzem i zabytkami, ale przede wszystkim bogactwem, różnorodnością i żywiołowością naszego życia kulturalnego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji